niedziela, 6 sierpnia 2017

Od Demanii [+16]

  Zerknęłam na starą, nieco już poniszczoną mapę. Jeśli wierzyć temu przemiłemu mężczyźnie z dzisiejszej nocy, dokładnie za parę minut powinnam znaleźć się w malutkiej mieście, gdzie znajdę najróżniejsze misje. Nie powiem, od jakiegoś czasu umierałam z nudów a w dodatku nie przelewało mi się tymczasowo. Ścisnęłam łydkami Sama, żeby w końcu się obudził i zaczął maszerować jak należy, leniwy kabanos. Westchnęłam głośno i złożyłam starą mapę, która równie dobrze mogła być tak lipna, jak moje dobre podejście do dzieci. Kupiłam byle jaką, najtańszą mapę od dziwnego, nieco podejrzanego mężczyzny w średnim wieku. Tak dobrze opowiadał o swoich towarach, że nie mogłam po prostu ominąć go obojętnie. A co mi tam, najwyżej straciłam kilka godzin jazdy, nic wielkiego. Na całe szczęście ledwie skończyłam marudzić kiedy w oddali dostrzegłam całkiem spore miasteczko. Uśmiechnęłam się szeroko na myśl, że jednak nie zostałam oszukana i nie będę musiała się wracać na tamto zadupie, żeby skrócić o głowę parę osób. Pognałam swojego ''małego'' grubaska do galopu, z każdą chwilą coraz bardziej zbliżając się do swojego. Brama wjazdowa była tak niska, że przez pierwszą chwilę myślałam iż nie wjadę na swoim koniu który miał dobre 193 centymetrów w kłębie a ponad dwa metry razem ze łbem. Na wszelki wypadek sama się pochyliłam, chociaż nie było to najwyraźniej potrzebne. Chociaż dałabym sobie wręcz odciąć rękę, że gdyby Sam stanął dęba to z pewnością walnąłby swoim głupiutkim łebkiem w szczyt bramy. Na całe szczęście nie zachciało mu się w tym momencie nic takiego robić, chociaż był to raczej koń dobrze ułożony i nie w głowie mu takie wybryki.
  – Ryby! Świeże ryby! – to zdanie było pierwszym zdaniem, jakie usłyszałam w tej małej miejscowości, uroczo. Nie ma to jak na dzień dobry usłyszeć nazewnictwo swojego największego, kulinarnego wroga.
  Przejechałam przez główna aleję dosyć szybko, cały czas szukając tawerny ''Pod złotym Ryszardem'' ponieważ to tutaj miał się znajdować mój cudowny zleceniodawca. Główna ulica była całkiem długa oraz zatłoczona, przez co nieraz musiałam krzyczeć do ludzi, żeby z łaski swojej ustąpili mojemu koniu drogę, no chyba, że tak bardzo chcieli zakończyć swój żywot pod prawie tonowym cielskiem konia. Po kilku minutach poszukiwania, wreszcie dotarłam do swojego upragnionego celu. Zsiadłam z konia, zaprowadzając go do małego chłopca stajennego, jak widać była to jedna z tych karczm, która oferowała takie usługi. Najwidoczniej nie było to najtańsze miejsce tutaj.
  – Masz tu smarku monetę, nasyp mu trochę żarcia i dopilnuj, żeby dostał ŚWIEŻĄ wodę. Ostatnio kiedy przyłapałam właścicieli pewnego zajazdu na pojeniu mojego konia brudną wodą po kąpieli (kto wie ile osób i kto się w tym kąpał) musieli błagać mnie na kolanach o wybaczenie, z resztą... zrozumiałeś?!  
  – Oczywiście Pani  – chłopiec skinął głową. Z resztą nawet by nie śmiał. Taki nominał to mógł dostać co najwyżej za miesiąc ciężkiej pracy.
 Uśmiechnęłam się uroczo do chłopca a kiedy ten tylko zniknął z moim ukochanym Samem, weszłam do środka. Ponieważ nadal byłam w swoim pełnym uzbrojeniu, moje wejście spowodowało natychmiastową ciszę w lokalu. Jednak nie trwała ona długo, gdy tylko się zorientowano, że nie przybywam z zamiarem aresztowania żadnego z mężczyzn, głośne rozmowy oraz tańce zostały wznowione. Moim ''celem'' miał być niewysoki, starszy mężczyzna który wiecznie siedział na uboczu paląc swoją fajkę. Podobno był tajnym zleceniodawcą a jak na mój gust, to po jego opisie od razu było widać, że coś z nim jest nie halo.
   – Panienka może do mnie?  – usłyszałam spokojny, ale za razem szorstki głos za sobą.
 Odwróciłam się powoli, wlepiając swoje cierpkie spojrzenie złotych oczu w niższego o głowę mężczyznę. W rękach trzymał dwa kufle piwa, wyraźnie zbliżając się w kierunku osamotnionego stolika w samym kącie karczmy.
  – Może usiądziemy i napijemy się?  – zaproponował  – Rozmowa od razu stanie się przyjemniejsza. Nalegam. 
Przytaknęłam podążając za nim, imponujący człowiek, że też wiedział akurat że mam do niego jakiś interes i jeszcze zdążył kupić mi piwo, wspaniały człowiek. Razem zasiedliśmy przy drewnianym stole. Zanim zaczęliśmy jakąkolwiek rozmowę, musieliśmy wypić dokładnie 3 spore kufle piwa. W prawdzie ani on ani ja nie odczuwaliśmy żadnych skutków alkoholu, jednak jakoś to sprawiło, że mężczyzna podjął się tematu. Chyba nie chciał wzbudzać jeszcze większych podejrzeń, może chciał, żebyśmy wyglądali jak zwykli, starzy znajomi?
  – Dobrze. Możemy chyba wreszcie przejść do rzeczy  – mężczyzna westchnął odsuwając od siebie piwo i pochylając się nad stołem. Chwilę pogrzebał prawą ręką w kieszeni swojego płaszczu, po chwili wyjmując kilka nieco pomiętych kartek  – Wybieraj. 
Zdecydowanym ruchem sięgnęłam po kartki, opierając się o ławę. Rozkładałam je powoli, kolejno czytając polecenia. Pomoc w sprzątaniu, schwytanie lokalnego rabusia, uporanie się ze zdziczałymi psami, porywacze oraz handlarze niewolnikami, eskorta przez Las Mgły. Bez zbędnego zastanowienia złożyłam wszystkie kartki poza jedną, wszystkie zlecenia oddałam mężczyźnie. Ten zaciekawiony zajrzał na wybraną przeze mnie. Chociaż wyglądał na człowieka opanowanego i nie zdradzającego swoich uczuć, w tym przypadku wyglądał na zszokowanego.
 – Nawet nie wiesz jakie problemy są z tymi handlarzami... to misja dla kogoś o przynajmniej 3 poziomie Arcany, który masz poziom? 
 – Pierwszy.
 W takim razie przykro mi, ale nie mogę Ci dać tego zadania – powiedział w zamian wystawiając mi kartkę ''pomoc w sprzątaniu.
Na widok tak poniżającej mnie propozycji, po prostu zaczęłam się śmiać sprawiając, że cała karczma na powrót zamilkła. Zaraz po tym złapałam mężczyznę za kołnierz koszuli, wrogo wpatrując mu się w oczy.
 – Nie porównuj mnie do tych dupków z wyższymi rangami, zrozumiano? – warknęłam.
 – Ech sama tego chciałaś. Ale nie miej pretensji do nikogo jak Twoja głowa znajdzie się nad ich kryjówką. Z przyjemnością będę ją podziwiał. Grupce przewodzi jedna Alfa z prawdopodobnie 3 może 2 rangą, nie zostało to potwierdzone. Jednak jego Arcana jest w stanie przekazać jedną umiejętność większej grupce ludzi. Paraliżujący pocisk. Wystarczy pokonać ich przywódcę, a cała reszta będzie bezbronna. Masz mapę? – przytaknęłam podając mu swoją cudowną, poniszczoną mapę. Mężczyzna przez chwilę jej się przyglądał, po czym nakreślił na niej malutkie ''x'' które pewnie było miejscem gdzie znajdowała się ich siedziba. – Powodzenia, chociaż nie przewiduję, żebyśmy się już kiedykolwiek więcej spotkali. 
 – Zobaczymy się prędzej czy później. Albo tutaj... albo w piekle – skłoniłam się wychodząc.
 Zanim ruszyłam w drogę, podeszłam do chłopca stajennego. Wręczyłam mu kolejne 5 monet mówiąc, że nie wrócę po konia prędko jednak jeśli w przeciągu tygodnia się nie zjawię, niech wypuści konia wolno, poradzi sobie. Chłopak przytaknął po chwili znikając w stajni. Skoro miała być to misja wykraczająca poza moje umiejętności, nie chciałam tam brać mojego jedynego przyjaciela...


▼▲ ▼▲

Znalezione obrazy dla zapytania magic bullet anime gifUskoczyłam przed pociskiem w ostatnim momencie. W prawdzie do ich kryjówki było jeszcze z parę kilometrów, co nie zmienia faktu, że od jakichś pięciu minut musiałam kryć się za drzewami jak jakiś tchórz. Około sześciu, może siedmiu mężczyzn (nie byłam w stanie w całym tym zamieszaniu ich policzyć) od jakiegoś czasu atakowało mnie salwą magicznych pocisków. Nie wiem jak, ale muszę jakoś zbliżyć się do nich. Wybiegłam zza drzewa do kolejnego, klnąc w duchu. Jeden z mężczyzn, najpewniej były rycerz po czterdziestce wypuścił kilka strzałów, jednak żaden z nich nie był celny. Kiedy już myślałam, że dotrę bezproblemowo do kolejnego z drzew, różowo włosy młodzieniec trafił mnie w rękę. Uderzyłam o pień drzewa, łapiąc się za swoją zranioną rękę, muszę się skupić. Nie miałam jednak nawet sekundy na to, żeby wpaść na jakiś plan, natychmiast zaczęłam być atakowana ponownie. Ruszyłam do dalszej ucieczki, chociaż nie wycofywałam się całkowicie. Dalej biegłam przed siebie, wprost do ich kryjówki. To mogłoby się udać... nie ma przecież łatwiejszego sposobu od dostania się tam, niż dać się schwytać. Ale czy wówczas będę miała jeszcze siłę, żeby im się przeciwstawić i wykonać to zadanie? A może z marszu zostanę zabita i nawet tam nie dotrę? Nie miałam teraz nic do stracenia, tylko ten idiotyczny pomysł był jedyną rzeczą którą mogłam w tym momencie wykonać. W ciągu mojego przedzierania się przez las, jeszcze kilkakrotnie oberwałam pociskiem. Dwa razy w prawą łydkę przez co powoli zaczynałam utykać i raz w policzek. Nie były to ciężkie rany, jedynie draśnięcie, bardziej chodziło w nich o zadawanie bólu i paraliż niż poważne zranienie.
  W końcu wybiegłam na całkiem sporą polanę nieźle zdyszana. Zatrzymałam się na samym środku, nadal trzymając się za swoją rękę, krople poty spływały po moim czole a niespokojny oddech dawał znać o moim wyraźnym wyczerpaniu tymi zaklęciami. Stałam tak od może dwóch minut jednak nic się nie działa, ta cisza była sto razy gorsza niż ten pościg, ale zwiastowała tylko tyle, że jak na razie, to cały mój plan idzie po mojej myśli. Zanim straciłam przytomność, zobaczyłam całą siódemkę stojącą na drzewach, każdy stał z innej strony, dlatego kiedy wypuścili salwę pocisków, każda moja część ciała była podatna na ich ataki. Krzyknęłam wypuszczając z bólu miecz, parę sekund po zakończonej salwie, zachwiałam się i upadłam na trawę. 

▼▲ ▼▲

  Siedziałam na ziemi skuta w długie, ciężkie łańcuchy które oplatały moje stopy. Ich chłód dawał wrażenie, jakby w pomieszczeniu temperatura spadła może do 5 stopni. Ubrana byłam w potarganą, szarą sukienkę która sięgała mi do połowy łydek. Chociaż jej rękawy były długie, co chwilę miałam ochotę je naciągnąć jeszcze bardziej, żeby ochronić swoje przemarznięte dłonie przed zimnem. W kącie celi siedziała wychudzona, ciemnowłosa dziewczyna. Jej stopy były poranione a sama dziewczyna od początku mojego pobytu w tej celi... czyli od może piętnastu minut, nieustannie szlochała doprowadzając mnie już powoli do szału. Oparłam głowę o ścianę, starając się jakoś odprężyć i odepchnąć myśli od jej zawodzenia. Nie było nawet tak źle, nie pierwszy i nie ostatni raz jestem w takiej sytuacji, ale ta głupia dziewucha...
  – Słuchaj, nie chcę być wredna, a właściwie to chcę... nie ważne – zachichotałam na chwilę otwierając oczy, spoglądając na teraz wpatrzoną we mnie dziewczynę. Jej twarz była opuchnięta od płaczu a oczy zaczerwienione, paskuda – Powiem to tylko raz, zamknij się bo własnych myśli nie słyszę. Dziękuję. 
 – Mieli mnie uratować... – wyszeptała bardziej do siebie niż do mnie – To miała być szybka misja, a zamiast tego... gniję tutaj! – krzyknęła uderzając pięścią o ścianę i ponownie zanosząc się płaczem.
Ooo, czyli nie tylko ja poszłam na tak głupią misję i dałam się złapać w równie głupi sposób. Zawsze jakieś pocieszenie. Ponieważ moja towarzyszka nie zamierzała zamilknąć pomimo mojej wcześniejszej prośby, postanowiłam jakąś ją podtrzymać na duchu.
  – Ale wiesz, jakbyś tak nie wyła to wydajesz się całkiem ładna. Raczej Cię nie zabiją, prędzej będą Cię rżnąć do białego rana! – uśmiechnęłam się do dziewczyny, a gdy ta spojrzała na mnie z ogromnym przerażeniem w oczach i z grymasem bólu wymalowanym na twarzy, przekrzywiłam głowę zdumiona – Nie gadaaaj, już to zrobili? Hahaha jak cudownie – zaczęłam się śmiać tak, że łzy zaczęły lecieć mi jak oszalałe po policzkach. Naprawdę, to miejsce coraz bardziej mnie zdumiewa.
 Moja euforia została jednak szybko przerwana, przez nieco rozdrażnionego strażnika. Kiedy wbiegł do celi momentalnie zamilkłam, a kiedy pomachał mi metalową pałką przed twarzą, uśmiechnęłam się delikatnie. Zdecydowane zdenerwowanie w jego oczach w pewien sposób mnie podniecało.
  – Cela numer 58 proszona jest o ciszę dla swojego dobra, zrozumiano?  – mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem.
  Spojrzałam na mężczyznę czule, na co ten delikatnie się speszył. Kiedy miał już odejść po prostu splunęłam mu na jego buty. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby wiedzieć co stało się potem. Mężczyzna kopnął mnie w brzuch sprawiając, że kaszlnęłam krwią. Zacharczałam spoglądając na niego z przerażającym uśmiechem.
  – Wariatka, później ktoś po Ciebie przyjdzie – burknął na wychodne trzaskając ciężkimi, metalowymi drzwiami od celi.
Moja celowa współlokatorka, była wyraźnie przerażona, no nie powiem, wpakowałam nas w niezłe bagno. Teraz nie tylko możemy zostać zgwałcone ale również powieszone na dziedzińcu tego opuszczonego, zrujnowanego zamczyska. Byłam wyczerpana dzisiejszym dniem, dlatego bez zastanowienia położyłam się na zimnej posadzce, po chwili zapadając w sen.
  Zostałam obudzona kolejnym kopniakiem jakieś dwie, może trzy godziny później. Kiedy zbytnio nie zareagowałam na tej agresywny gest ze strony strażnika, podniósł mnie za moje długie, jasne włosy. Skrzywiłam się, powoli zaczynając używać swoich nóg, nie miałam wyboru, nie jestem niezniszczalna a przyznam się, że to trochę boli. Mężczyzna zdjął mi kajdany, rozkazując, żebym szła za jego towarzyszem, sam stał za mną poganiając mnie mieczem do przodu. Poganiając? A no zwyczajnie, przytknął mi go do pleców. Przewróciłam oczyma, z wolna ruszając za knypkowatym strażnikiem, ile on miał. metr dwadzieścia w kapeluszu? Wystarczyłby jeden kopniak w ten jego pusty, zakuty łeb (a potem paluszek w gipsie) ale mając za sobą miecz, wolałam nie ryzykować. Zostałam wyprowadzona poza obręb lochów, kierując się do resztek pomieszczeń, w których dawniej zamieszkiwały ważne osobistości, nie zdziwiłabym się, gdyby właśnie zaprowadzano mnie do ich przywódcy, bardzo by mi to wszystko ułatwiło. Nie myliłam się, po chwili prowadzący mnie strażnik otworzył drzwi, odsuwając się a mój ulubiony, stojący za mną skurwiel kopnął mnie w tyłek sprawiając, że wręcz wleciałam do pomieszczenia. Upadłam na kolana, zagryzając wargę. Nie jedna osoba zwijałaby się już z rozpaczy, zostałam tak bardzo dzisiaj upokorzona, tyle razy przegrałam, moja rycerska duma wylądowała w koszu. A jednak, jednak dalej mnie to wszystko bawiło. Ponieważ cała moja twarz była teraz zakryta przez moje długie włosy, nikt nie widział tego, jak bardzo w tym momencie mam ubaw. Nagle spoważniałam i jedną ręką zarzuciłam włosy do tyłu powoli wstając. Wyglądałam jak siedem nieszczęść, naprawdę zaprowadzili mnie w takim stanie do takiej szychy? Złapałam w dłonie rąbki swojej sukienki i ukłoniłam się jak prawdziwa dama, wystawiając jedną nogę nieco do tyłu podczas skłonu.
   – Wyjdźcie, zostawcie nas samych. – Całkiem młody, przystojny brunet wstał ściągając białe, skórzane rękawice. – Podejdź ptaszyno, już nic Ci nie grozi – powiedział wskazując mi krzesło przy oknie.
Bez słowa podeszłam, siadając na nim, dalej przy tym wpatrywałam się w jego przystojną twarz i ten spokojny, jakże fałszywy uśmiech. Byliśmy tak podobni pod tym względem...
 – Ktoś Cię tutaj przysłał? Nie wyglądasz na przerażoną ani na głupią... dlatego chciałbym z Tobą porozmawiać. 
 – To tym obdarowujesz ich swoją mocą? – zapytałam spoglądając na ogromny, czerwony kryształ który lewitował nad ziemią.
Och a więc wiesz, że moi słudzy normalnie nie posługują się magią? To wręcz niespotykane w dzisiejszych czasach nieprawdaż? Zapewne wiesz też, że gdybyś to zniszczyła, połączenie zniknęłoby i zarówno ja jak i oni nie moglibyśmy korzystać z mojej Arcany. 
 – Mówisz mi o tym dokładnie wiedząc po co tutaj przybyłam? – zaśmiałam się wstając – Za kogo wy mnie wszyscy kurwa macie?! 
  Mówię Ci to, ponieważ nie będziesz tego mogła zniszczyć. Jesteś Betą, czuję to. Nie posługujesz się magią, w dodatku nie masz przy sobie broni którą mogłabyś to zniszczyć. A nawet gdybyś miała... temperatura tego kryształu wynosi nieco ponad 2000 tysiące stopni. Nie jest ona odczuwalna bezpośrednio, jednak gdybyś go dotknęła... marnie by się to dla Ciebie skończyło. Musisz mi wybaczyć, ale Twoje żelazne mieczyki po prostu by się stopiły – zaśmiał się.
 – Dawno nie słyszałam ten nudnej oraz dennej wypowiedzi – prychnęłam wstając z krzesła.
 Przykucnęłam następnie wyciągając z ziemi dosyć ciężki miecz, razem ze swoją rękojeścią mógł mieć z 75 centymetrów, więc z pewnością nie był największym mieczem jaki miałam ale z pewnością jednym z cięższych.
 – Jesteś chyba jednak idiotką – mężczyzna zaśmiał się widząc jak podchodzę do kryształu – przecież Ci mówiłem, Twój miecz... 
Zamachnęłam się mieczem, wymierzając perfekcyjny cios w sam środek kryształu. Już po chwili ten rozwalił się na tysiące kawałków, rozprzestrzeniając się po całym pomieszczeniu. Część z nich od razu straciła swoją moc, jednak te które zachowały resztę mocy zaczęły powoli tworzyć pożar w pomieszczeniu.
 – C-co?! Potwór! – mężczyzna zaczął się wycofywać.
 – Och... już dawno nikt mnie tak nie nazwał, powtórz to – powiedziałam rumieniąc się – Nie? A więc przedstawiam Ci... Wolfram! Głupcze, jego temperatura topnienia wynosi niemal 3400 stopni, w dupę sobie wsadź swój kryształ – zaśmiałam się. – Wygląda, że za chwilę rozpęta się tutaj prawdziwe piekło. Powiedz, wolisz spłonąć żywcem, czy zostać jak najszybciej pociachany? – przytknęłam ostrze miecza do jego gardła, spoglądając na niego bez żadnej zbędnej emocji.
▼▲ ▼▲

 – Raczej zacząłem nastawiać się na to, że Twój koń będzie mój. Słyszałem o Twojej rozmowie z chłopcem stajennym – zleceniodawca westchnął licząc dokładnie monety które powinien mi wydać za wykonanie tego zadania. – Wyglądasz jak żywcem wyjęta z rynsztoku... a jednak udało Ci się wykonać to zadanie, moje gratulacje. 
 – Dziękuję, no i to mi się podoba! – powiedziałam spoglądając na swoją zapłatę – może prędzej czy później znowu do Ciebie zawitam...
 – Najlepiej wcale, puścisz mnie z torbami! – mężczyzna burknął jednak było widać ten delikatny uśmiech, nawet tam, w samym, ciemnym kącie tawerny.
Również się uśmiechnęłam, możliwe nawet, że pierwszy raz szczerze od dobrych dwóch lat. Powoli wyszłam na zewnątrz, dopiero tam przestałam udawać to, jak fatalnie się czuję. Podczas ucieczki z płonącej ruiny spotkało mnie parę walk, w dodatku już wcześniej byłam poraniona. Nie powiem, że byłam na skraju wytrzymałości i potrzebowałam pilnie odpoczynku. Pójdę tylko po Sama a następnie poszukamy jakiegoś taniego miejsca na nocleg. Odebrałam swojego konia ale nawet na niego nie wsiadłam, nie byłabym w stanie wejść teraz na tak wysokiego konia chociaż sama nie byłam jakoś specjalnie niska, ale i tak sporo mnie przerastał. Zamiast tego po prostu prowadziłam go za sobą. Nie zdążyłam nawet znaleźć jakiegoś ustronnego miejsca, kiedy zaczęłam poważnie odczuwać negatywne skutki nadużycia swojej Arcany. Nic dziwnego, rzuciłam się na misję z którą o wiele silniejsze osoby ode mnie miałyby problem. Stanęłam kiedy mroczki przed oczyma uniemożliwiały mi dalsze poruszanie się.
 – Wszystko w porządku? – usłyszałam czyjś kobiecy głos oraz silną dłoń na moim ramieniu, na wpół przytomnie spojrzałam w prawo. Nieco niższa ode mnie... ciemne krótkie włosy, tylko tyle byłam w stanie ogarnąć.
 – M...hm – wymamrotałam tylko tyle, Arcana całkowicie pozbawiła mnie przytomności.

~Ayame?~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz