niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Ayax'a - CD. Kilian

Nie będę się na jej temat wypowiadał, bo mimo wszystko byłoby to nieodpowiednie. Królowa, Królową, ale myślę, że do tej roli faktycznie mogłaby poczekać jeszcze parę, może paręnaście dobrych lat. O ile nie przejąłem się potraktowaniem blondynki przez jejmość, co wywołało u mnie swego rodzaju dumę i satysfakcję, to coś innego sprawiło, że stałem się rozdrażniony. Przed chwilą chciała, żebym ją zabrał najdalej od zamku, a teraz sama sprężystym krokiem do niego idzie, powiewając płynnie swoimi zielonymi kudłami na lewo i prawo. Złość minęła szybko, w końcu chciałem sam spędzić ten dzień, a iść za nią nie będę. Zwłaszcza że grupa rycerzy już zdążyła ją zgarnąć, otaczając swoim nieuzbrojonym ciałem. Pożegnanie się byłoby zwyczajnie problematyczne. Tymczasem zerknąłem na jedną z nich, która unieruchomiona pnączami prychnęła, na co mój lewy kącik ust powędrował do góry. Akurat tu Królowa mnie mile zaskoczyła, jak już wspomniałem. Blondynka wyjęła z pochwy srebrny, grawerowany miecz, który swoim blaskiem odbijał promienie słoneczne. Nie minął moment, a już ją wyminąłem, wymieniając się dodatkowo z nią zimnym spojrzeniem. W końcu czemu miałbym tam stać? Widać sama sobie poradzi, a ja nie jestem potrzebny takiej niezależnej kobiecie. Przynajmniej to wywnioskowałem po dźwięku przecinającego ostrza, a następne, już nieco mniej dosłyszalne, lekkie kroki. Miałem na chwilę obecną jeden priorytet, do którego zmierzałem niezmiennie odkąd wyszedłem z miasta.

▼▲▼▲

Błyszczące, rozciągające się krople uderzały o lekko schodzone kafelki, w którym co jakiś czas można było dostrzec dziury, a w nich zbierany brud. Mówili, żeby iść w świat, żeby znaleźć swoje prawdziwe ja, a ja tymczasem Wam powiem, że ten światopogląd nie został mi specjalnie dany. Oparłem się o brzeg posągu z marmuru, który przedstawiał VII Generała na swoim rumaku. Dźwięk deszczu ustępował, a wraz z nim ciemna chmura, która polazła na północ państwa, odsłaniając wznoszący się księżyc. Nie było szczególnie późno, lecz Słońce już dawno zaszło, ustępując miejsca innym gwiazdom na niebie. Spoglądając na coraz bardziej ciemne niebo, nagle poczułem czyjąś dłoń na swoim prawym barku. Instynkt nakazał mi odwrócić się, co mimowolnie zrobiłem. Ujrzałem zgarbionego mężczyznę, który zapewne miał już kilkadziesiąt lat na tym swoim wygiętym karku. No cóż… Jego twarz nie nadawałaby się na okładki modowe, ale zapewne spowodowane było to jego wiekiem, a w tym licznymi zmarszczkami i różnymi niefortunnymi „dodatkami”. Mogę śmiało uznać, że nie grzeszy na stare lata urodą tak, jak niektórzy. Owinięty w ciemną, brudną i wyblakłą szatą, skierował swoją pomarszczoną dłoń w moją stronę.
- Niech Cię Bóg błogosławi, młodzieńcze. – Uśmiechnął się krzywo, wystawiając przy tym swoje dwa zęby w odcieniu żółci.
Spojrzałem na niego oschle, wiedząc, co cwaniaczek planuje. Mimo tego przejrzałem go jeszcze raz, dostrzegając duże, dziurawe kalesony i brak dolnej części ubioru. Mam nadzieję, że bieliznę pod ciemnozielonym fartuchem ma, bo mogłoby być nieciekawie. Gdy dotarłem na górę, już ukazały mi się złożone dłonie w mały koszyczek, wysunięte w moją stronę. Oczy miał zamknięte, a jego głową została pochylona jeszcze bardziej do dołu. Na mojej twarzy tymczasem zawitał ironiczny uśmieszek. Skierowałem swoją dłoń po skórzany portfel. Mężczyzna słysząc moje poczynania, delikatnie spojrzał na niego, a na dźwięk rozsuwania go, już normalnie, bez dyskrecji. Obejrzałem się dookoła, po czym wyjąłem banknot. Wstałem, opierając się o jeszcze lekko zmokniętą framugę. Wtedy dopiero mogłem dobrze zobaczyć jego mierny wzrost. O tym nie powinienem się wypowiadać, ale cóż.
Złapałem papierek sztywno, pokazując go wcześniej starcowi, następnie robiąc niewielki zamach. Rzuciłem go na mokry chodnik między nogami pewnej kobiety, znajdującej się blisko. Ubrana była w krótką spódniczkę, która kolorystycznie pasowała do wysokich obcasów i czerwonej bluzki. Nie wyglądała na zmatuzę, może po prostu miała jakieś wieczorowe wyjście, lecz nie mnie oceniać. Pomińmy fakt, że często szufladkuję ludzi. Po prostu teraz nie miałem na to ochoty. Mężczyzna spojrzał w stronę coraz to bardziej nasiąkniętego wodą banknotu. Niespecjalnie zainteresowałem się tym, co dalej zrobił. Zwyczajnie odszedłem, kierując się w stronę zamku.

▼▲▼▲

Nie byłem nadzwyczaj przemoknięty, bo powoli ubranie wysychało. Nie wspomnę już nawet, że w żółwim tempie, bo przypomnę, że Słońce schowało się za horyzontem. Przed wejściem na schody, strzepałem ręką resztki kropelek z moich barków, po czym śmiało wszedłem na górę. Lady Robskel widocznie gdzieś się spieszyła i nawet się ze mną nie przywitała, co zawsze robiła. Po prostu pospiesznie skierowała się do schodów, z których szybko zeszła i wybiegła z placu. Wzruszyłem lekko ramionami, lecz później okazało się, że notorycznie powtarzała to kolejna i kolejna osoba, co wprawiło mnie w swego rodzaju zdziwienie. Coś ważnego jest? Nie, przecież nic mi o tym nie wiadomo. Wbijałem co rusz swój wzrok w coraz to inne osoby, wybiegające z placu. Wszystkie skręcały w prawo, co też wywołało u mnie pewną chęć wiedzy czy to wszystko jest przypadkiem, czy też celowym zabiegiem. U zenitu zdziwienia byłem dopiero wtedy, gdy wśród szlachciców zauważyłem nagle te charakterystyczne zielone włosy, biegnące długo wzdłuż tułowia, które rzucane przez właścicielkę w tę i we w tę tarasowały całe przejście.
- Wszystko dobrze, Królowo? – Spytałem, zatrzymując ją.
To nie jest jej skrzydło, więc nie miałem zielonego (o ironio) pojęcia, co tu właściwie robi.


Kilian?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz