wtorek, 1 sierpnia 2017

Od Ayax'a


Czy tylko ja odczuwam wrażenie, że ciemność nigdy nie jest taka sama? Gdy zamykasz oczy, właśnie ją widzisz. Ciemność może być jednak jeszcze ciemniejsza, jeśli odejdziesz od jakiegoś źródła światła. Wtedy taki widok usatysfakcjonuje. W końcu co może być lepsze niż zwykły, błogi spokój?
Mnie jednak nie pozwolono długo się nim cieszyć, ponieważ Słońce postanowiło zabłysnąć.
- To się dopiero popisuje. – Mruknąłem, przecierając ręką moje zaspane oczy.
Kolejno zostałem zmuszony do kilkukrotnego otwarcia ich, by mroczki przed oczami ustąpiły. Wstałem do pozycji siedzącej, przeczesując lekko moje włosy do tyłu. Już w zwyczaju miałem zapominać o tym, że nie powinienem, bo skutkuje to paroma widocznymi przecięciami na wewnętrznej stronie dłoni. No nic, da się żyć. Z kolei śmieszne, gdy inni ludzie tak robią. Mają nauczkę, że nie powinni. Aż przypomniałem sobie sytuację, gdy Tamara Golka, jedna z moich dziecięcych nauczycielek, zrobiła tak. Nie minęło kilka sekund, a już z jej ust można było usłyszeć tysiące wyzwisk i innych błahych rzeczy. Najbardziej w pamięci zapadło mi to zdanie „Zgrywasz aniołka, tak?!”. Aż wykrzywiłem moje usta w półuśmieszku.
Wstałem, przeciągając się ponownie, by jakoś rozruszać swoje ciało. Wczoraj do późna siedziałem w klubie i zatraciłem się w hazardzie, tracąc przy tym poczucie czasu. Lloyd również tam był, bo on to w ogóle stałym klientem tam jest, a szkoda, bo się marnuje. Dopilnował, bym nie brał alkoholu. Czułem się jak małe dziecko, które musi się go słuchać, ale nie chciałem nazajutrz męczyć się z długotrwałym i bolesnym kacem tylko po to, by trochę odreagować. Dobra, nie byłem bez skazy i wypiłem może jeden, dwa kieliszki, ale nic poza tym. Wyglądałbym na jeszcze większego trupa.
Po wykonaniu porannej rutyny musiałem coś załatwić, więc zgarnąłem kilka najpotrzebniejszych rzeczy, po czym wyszedłem z komnaty. Będąc przy głównym placu pałacowym zauważyłem kobietę, zarzucającą na swoje zielone włosy kaptur, kolejno wpychając swoje długie nitki do środka bluzy. Czyżby nasz królowa chciała się zamaskować? Nie zazdroszczę jej takich włosów, wszędzie ją widać i wszystko zdradzają. Po wykonaniu tych czynności pośpiesznie wyszła z zamku, a ja tuż za nią, lecz w nieco innym kierunku. Kiedy ta na rozdrożu udała się w prawo, ja w przeciwnym kierunku.. Wychodząc jednak zza murów dostrzegłem, jak już parę osób się do niej przykleja. Wypuściłem powietrze nosem, podnosząc mój lewi kącik ust do góry, po czym odwróciłem wzrok od poszerzającego się grona i udałem się w swoim kierunku. Swoją drogą… Czy nie powinna chodzić przy niej straż? Nie daj bóg by się jej coś stało, a żałoba na cały kraj jak przy ostatniej władczyni.
Po szesnastominutowych wymijaniu wysepek w końcu dotarłem do tej właściwej, na której miał się znajdować pewien znajomy mi sklep. Po dotarciu do niego, wyjrzałem przez szybę, za którą oprócz promocji na maskotkę, budkę dla ptaszka był pewien grubszy mężczyzna. Zobaczył jak wyglądam na niego, na co speszył się, odwracając swój wzrok na świnkę skarbonkę, którą przedtem czyścił. Jego zakłopotanie było zabawne. Po chwili wszedłem do sklepu, pchając drzwi do przodu, które uderzyły tym samym dzwoneczki zawieszone nad nimi, tworząc charakterystyczny brzdęk. Ten sklep po prostu zatrzymał się w czasie. Mężczyzna wiedział, że jestem, ale nic nie mówił. Podszedł do kasy, lecz ciągle miał wzrok przeszywający starą, drewnianą podłogę. Wpisał specjalny kod, by kasa się otworzyła, a następnie udawał, że coś robi.
- Kto to był? – Rzuciłem podchodząc do jego starego, lecz szlifowanego blatu i opierając swoje dłonie o jego powierzchnię.
Nie odpowiadał, udając, że ciągle coś grzebie w swoich pieniążkach. Wyjrzałem kątem oka na jego fundusze. Nie były największe, kiedyś mu się lepiej powodziło.
- Kto to był, Dexter? – Powtórzyłem nieco bardziej podirytowany jego lekceważeniem mnie. – Masz mi powiedzieć.
- A co jak nie powiem? – Odparł zdecydowanie, wyglądając na mnie spod swojego czoła. Wyglądał komicznie, jeszcze ten podwójny podbródek. Genialne.
- Dobrze wiesz co, więc raczej mnie nie wkurwiaj. – Odparłem poważnie, biorąc w rękę jedną z jego figurek kota i przyglądając się jej. – Nie chcę tracić na Ciebie czasu, gadaj.
W czasie, gdy ja bawiłem się jego rękodziełem, obracając go w dłoni, ten zastanawiał się nad jedną z ważniejszych decyzji. Dlaczego ludzie tak długo myślą? To bezsensowne.
Był między młotem a kowadłem, nie zazdrościłem mu. Gdyby jednak nie sprzedał tej trucizny nie byłoby problemu. Że jeszcze ma czelność nadal nią handlować. Musiałem wiedzieć, komu sprzedał ten płyn. Może byłaby to ta sama osoba, która potraktowała nią jednego z mojej rodziny?Rozejrzałem się w tym czasie po sklepie. Dobrze wiedział, że jeśli mi nie powie, to wszystko zniknie. W końcu kto tutaj toleruje nielegalny obrót?
- Pakisa Danami. – Mruknął pod nosem, więc niewyraźnie go usłyszałem.
- Jak? Nie słyszałem. – Powiedziałem, odwracając się do niego i wyjmując z mojej kieszeni notatnik oraz mały długopis. I kto by pomyślał, że jeszcze się do czegoś przyda?
- Pakisa Danami. – Powiedział równo niewyraźnie. - Tylko nie mów proszę, że ode mnie wiesz.
Wprawdzie zrozumiałem, ale chciałem, by powiedział to śmielej i miał świadomość tego, co kieruje w moją stronę.
Dobra, po prostu jego dezorientacja była niezwykle zabawna, oto prawdziwy powód.
- Jakiś niemrawy dzisiaj jesteś. Powiedz głośniej. – Rzekłem, patrząc w jego ślepia, ugięte nienaturalnie wśród tłustych policzków.
- Pakisa Danami! – Wykrzyknął w końcu, spoglądając mi w oczy z tą swoją śmieszną złością.
Chwilę później złapał się jednak za usta. Czy powiedział za głośno? Tak, ale to na jego niekorzyść. Nie moja wina, że jestem oportunistą. Zapisałem imię i nazwisko, po czym wszystkie przedmioty należące do mnie schowałem do dużej kieszeni w czarnej, ojczystej marynarce.
- Widzisz? Było tak od razu. – Powiedziałem sarkastycznie z pół-uśmieszkiem na ustach, wychodząc z tego szanowanego lokalu.
Kto by pomyślał, że donosy „kontaktów” Marco faktycznie są aż tak przydatne.


▼▲ ▼▲


Po całym incydencie i cennej informacji udałem się wyżej, by trochę zaczerpnąć samotności i nieco rozruszać swoje mięśnie. Na moją korzyść bądź niekorzyść przechodząc pod koronami drzew dostrzegłem jeszcze jedną osobę. Nie taka zwykła ta osobowość. Można by rzec, że wręcz jejmość. Zza jednym z krzaków usłanych niewielkimi, kwitnącymi kwiatkami, można było dostrzec kobietę, ruszającą się w rytm nuconej przez nią muzyki. Przez koniuszki odstających gałązek mogłem chociaż na trochę odróżnić jej włosy od zieleni otaczającego lasu, które swobodnie i płynnie poruszały się wraz z ruchami jej ciała. Zdążyła odgonić się od fanów? Ciekawe. Złapałem głupi odruch podejścia do niej, nie wiem dlaczego. Wprawdzie nie pierwszy raz ją widzę, kiedyś nawet zamieniliśmy parę słów, ale czy to nie wyglądało na szpiegostwo? Głupio by było jednak się nie przywitać, w końcu to władczyni królestwa. Nieważne, może samotność dzisiaj nie była mi dana.
- Udało Ci się odgonić od wielbicieli, Królowo? – Spytałem, kłaniając się lekko, na co jejmość przystopowała ze swoimi tańcami.


Kilian?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz