Wbiłem swoje krwiste oczy z obojętnością w postać omotanej dziewczyny, która ukradkiem wkłada wszystko ponownie do grubej, wytrzymałej torby, co chwilę uśmiechając się w moją stronę. Zawsze mówiono, że dżentelmen powinien w takich momentach pomagać kobiecie niczym w filmie romantycznym, ale bez przesady. Nie będę pomagał komuś, kto niedługo wcześniej próbował mnie zabić, jeszcze czego. Prychnąłem cicho, po czym ominąłem ją bez zbędnych słów, tworząc dalszy nurt tłoku wraz z innym mieszkańcami. Musiałem jeszcze załatwić parę spraw, potem powinienem mieć na jakiś czas wolne. Tylko ja wolę zrobić parę rzeczy za jednym zamachem, a potem się nie martwić o swoje obowiązki? Może. Dzisiaj był taki skwar, że na dziedzińcu ledwo co nabierało się powietrza do płuc bez goryczy potu innych. Naprawdę, tak śmierdziało, że nie można było swobodnie zaczerpnąć powietrza, mimo wymijania dużej skali ludzi, której błyszczące kropelki spływały po czole. W takich momentach współczułem skrzydlatym, którzy nie dość, że muszą się w taki upał męczyć, to jeszcze przepychać ze swoimi wielkimi pierzami. Współczułem… Może niekoniecznie, po prostu mieli przejebane.
▼▲▼▲
Na wieczór mogłem spokojnie i bez zbędnych sardynek wrócić do zamku. Księżyc bił na nowo swoim synchronicznym pulsem, sprawiając uczucie zahipnotyzowania. Szkoda jednak, że co chwilę musiało przebijać się kotarze chmur, które oprócz niego zasłaniały dodatkowo liczne gwiazdeczki, lśniące w najlepsze. Nie miałem dzisiaj już ochoty na bilard, który proponował mi Lloyd, ale przyznam, lubię w takowego czasem zagrać. Jutro jeszcze została mi pozostała część, więc nie mogłem sobie pozwolić na balety, których konsekwencją będzie nawalająca głowa, a przy tym sumienie. To drugie często się odzywa, więc nie chciałem znowu dać mu powodów. Brawo, Ayax, Twoje sumienie Cię pilnuje. Przepięknie, prawda?
Po wejściu do komnaty od razu zacząłem nieschludnie zdejmować swoje ubrania, ciągle kierując się do łazienki. Ciuchy były porozwalane po pokoju, tworząc krętą drogę do dodatkowego pomieszczenia.
Po schłodzeniu się i całemu ogarnięciu się natomiast od razu rzuciłem się na moje mięciutkie, przyjemne łóżeczko. Jako dzieciak w żartach twierdziłem, że kołdra to jedyna posłuszna dziewczyna. Może miałem rację, nieistotne. Położyłem się brzuchem do góry, rozwalony niczym upośledzona rozgwiazda, po czym przymknąłem delikatnie oczy, rozkoszując się spokojem, dzięki któremu wkrótce zasnąłem.
▼▲▼▲
Ze spotkania z krainą snów w pewnym momencie wybił mnie dziwny dźwięk. Nieraz zdarza się, że straż któregoś razu obudzi lub inny oddział, więc teraz również byłem święcie przekonany, że to znowu pałętająca się po królestwie służba. Z tropu zbił mnie jednak powiew chłodnego wiatru, który delikatnie musnął moje włosy. Otworzyłem powolnie swoje zaspane oczy, które od razu po zetknięciu z rzeczywistością ujrzały rozmazany obraz otwartego na oścież, bujającego się okna. Niedługo jednak wszystko stało się bardziej wyraźnie, nabierając idealnej ostrości. Nie zostawiłem go w takim stanie, więc było to niemałym zdziwieniem dla półżywego człowieka. Przekręciłem swoją głowę na wprost od sufitu, by po chwili się podnieść i je zamknąć. Moje poczynania przeszkodził jednak gwałtowny nacisk jakąś szmatą na moje usta, tuż pod nosem. Otworzyłem gwałtownie oczy szeroko, próbując coś powiedzieć. Ujrzałem posturę, stojącą nade mną, która była sprawcą tego nieprzyjemnego uczucia. Nie wiedząc, co się dzieje, próbowałem oderwać czyjeś jasne jak ściana dłonie, lecz nim zdążyłem je porządnie wyszarpać, mimowolnie odpłynąłem.
▼▲▼▲
Woń deski rozdzielczej samochodu zawitała w moim zmyśle węchu. Dlaczego? Nie miałem pojęcia, do czasu. Omotany jakimś środkiem odurzającym powoli się przebudzałem, kręcąc powoli głową i nabierając świadomości. Z wielkim wysiłkiem otworzyłem powieki, czułem, że ważyły co najmniej tonę. Spojrzałem niewyraźnie na otoczenie, którego obraz ciągle pulsował niczym księżyc. Odbitki ustały po chwili, scalając się w jedno i dając mi pole do jednolitego ocenienia sytuacji. Widząc, gdzie jestem, zareagowałem złością, lecz jednocześnie zdziwieniem. Szum silników towarzyszył lecącemu samolotowi, w którym po dwóch stronach był rząd ludzi. Dopiero później zwróciłem uwagę, że każdy jest mniej więcej w tym samym wieku albo przedziale. Wszyscy byli przypięci do oddzielnych, masywnych miejsc. Kończynami, lecz również na klatce piersiowej, przez co jeden z agresywniejszych osób szarpał się na darmo, drąc się przy okazji swoją szpetną gębą. Rozejrzałem się zdezorientowany po blaszanym pomieszczeniu. W pewnym momencie zauważyłem Ayame, tak, tę, która próbowała mnie niedawno unicestwić. Nie zdziwiłbym się, gdyby to było jej kolejne podejście. Była jednak równo mocno przywiązana jak inni, siedząc prawie naprzeciw mnie, dwa miejsca w prawo. Nasze spojrzenia skrzyżowały się bez jakiegokolwiek słowa. Nikogo innego nie znałem.
- Co to jest?! – Wykrzyczała jedna z dziewczyn po mojej lewej, która pewnie też przed chwilą się przebudziła.
Parę osób odpowiedziało, lecz reszta siedziała cicho, nie ruszając się. Dobra, niektórzy wpadali w panikę, próbując się wyrwać. Widziałem, jak słabo im to idzie, ale sam spróbowałem unieść do góry prawą rękę, przymocowaną od ramienia w dół do podparcia grubymi, czarnymi pasami. Ani rusz. Zwróciłem również uwagę, że każdy od mojej prawej i naprzeciw już był pełny świadomości, a Ci po lewej spokojnie spali, nie wiedząc, co się dzieje, wyłączając oczywiście blondynkę, która przed chwilą zadała nurtujące moje myśli pytanie.
Im dłużej tu siedziałem, tym rodziła się we mnie większa złość. Każdy był tak samo unieruchomiony, lecz jedne drzwi prowadziły do kabiny pilota, który czasem wpadał w turbulencje. Miałem ochotę tam wejść i go zajebać, ale cholera nie mogłem. Przez te kochane paski. Swoją drogą zastanawiałem się, czemu nikt nie użył swojej Arcany. Przecież moje shurikeny spokojnie przerwą więzadło. Wypowiedziałem zaklęcie, lecz nic, ale to naprawdę nic się nie stało. Wpadłem w niemałe osłupienie, pytając się w myślach o wiele. Dlaczego moja Arcana nie zadziałała? Wtedy jeszcze nie wiedziałem.
Jak dla mnie trwało wieczność, zanim wylądowaliśmy. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie, dzięki dźwięku wysuwanych kół i kierowaniu się do dołu. Czas się niewyobrażalnie dłużył, a nawet okien nie mieliśmy. Po tym, jak stanęliśmy, a silniki ucichły, każdy również to zrobił. Trwaliśmy w tej ciszy, lecz niekoniecznie spokoju aż nagle klapa po mojej prawej się otworzyła do góry, wdzierając światło do środka. Po chwili z wielkim hukiem blaszanych kroków do środka weszła gruba uzbrojonych ludzi, która kolejno podeszła do każdej z osób począwszy od zasiadających przy brzegu. Ten sam, który wyrywał się podczas lotu, szarpał się również zamaskowanemu człowiekowi, przez co wezwano pomoc do tego przypadku, unieruchamiając go na nowo kajdankami za plecami wokół dłoń. Następnie wyszli z nim na zewnątrz. Byłem prawie na końcu, przez co udawanie spokojnego było przydatne, ponieważ mogłem swobodnie obserwować reakcję innych. Krótkowłosa, szczycąca się imieniem Ayame po poluzowaniu swoich dolnych kończyn, wystrzeliła jedną z nich w krocze mężczyzny, który syknął głośno, odchodząc kawałek. Uniosłem swój lewy kącik ust, rozśmieszyła mnie, lecz mimo tego czułem w sobie złość, chęć wiedzy, lecz jedyne co mi podano na temat tego wszystkiego to czyste, nieskazitelnie „nic”. Gdy w końcu jeden z nich, okryty czarną maską na twarzy i ubrany w granatowy uniform odblokował pas od mojej klatki piersiowej, kolejno do nóg i rąk, miałem szansę również mu zaoferować rozrywkę. Następnie złapał mnie za biały, najzwyklejszy T-shirt, bym wstał. Podniosłem się posłusznie, a gdy ten wyjmował kajdanki, zamachnąłem prawą ręką do tyłu, po czym przyjebałem mu w ten łeb, na co odskoczył w lewo, upadając na kolana. Nie musiałem długo czekać na reakcję innych. Trójka podbiegła do mnie, od razu powalając brzuchem na ziemię, sprawiając, że poczułem lekki dreszcz zimna. Czułem na swojej szyi dłoń, która nie pozwalała mi się wyrwać z uścisku. Kolejna dwójka po chwili spięła mi ręce z tyłu, tym czym potraktowali innych, po czym złapali za koszulkę i podnieśli do góry, popychając do przodu, bym szedł grzecznie do na wprost. Zapomniałem jeszcze wspomnieć, że sprawili mi miłe spotkanie z paralizatorem, lecz widocznie z takim niskim napięciem, że zostałem unieruchomiony na dosłownie chwilę. Po wyjściu na zewnątrz znalazłem się w wielkim pomieszczeniu, oświetlonym niebieskimi lampami. Spojrzałem bezuczuciowo, mimo że takowe emocje we mnie buzowały, na pozostałych ludzi. Część kierowała się opornie, część posłusznie, a wokół słychać było krzyki i płacz. Nie widziałem sensu oporu, byli uzbrojeni, a tylko głupiec chce dodatkowe limo pod okiem, lecz mimo tego sam wyrywałem się zezłoszczony momentami. Wszyscy szli w stronę korytarza naprzeciw. Wraz z „niebieskim” (tak nazwijmy tych w uniformach) wyprzedziłem jedną kobietę, która szlochała, zasłaniając przejście, po czym wszedłem do holu. Im dalej się szło, tym było coraz mroczniej i ciemniej, co dawało przyjemne uczucie grozy. Cholera, o czym Ty teraz myślisz, Ayax. W każdym razie niedługo później zostaliśmy wepchani siłą do wielkiego placu, zmuszeniu do kucnięcia przez niebieskich, którzy ustawili nas w półkole, ciągle dołączając nowych ludzi. Każdy stanął dwa metry do tyłu, pilnując, żebyśmy się nie wyrywali. Samo odwrócenie głowy w celu spojrzeniu na nich kosztowało mnie bliskim spotkaniem z prądem, a co dopiero temu szpetnemu, do którego sam zamaskowany musiał podejść i go potraktować „należycie”. Ayame była kilka dobrych osób dalej, nie szarpiąc się jak niektórzy. Grzeczna dziewczynka. W moim umyśle była nadal tylko chęć wiedzy, gdzie jesteśmy i po co. Dlaczego nie mam mocy i o co tu kurwa chodzi... Tylko o tyle proszę. Ustawieni byliśmy przed podium, przynajmniej ja, bo miałem je konkretniej na wprost, będąc środkiem półkola, a cała przestrzeń przypominała skwerek. Beton, roślinki dookoła i ściany, lecz brak jakiegokolwiek dachu. Była noc, lecz mimo tego oświetlali ów miejsce. Zanim wszyscy dołączyli, słyszało się trochę żalów, lecz nagle zabrzmiała muza trąbki, na co wszyscy ucichli, spoglądając na jej źródło. Dochodziło zza podium, na który chwilę potem bocianim krokiem wszedł mężczyzna w średnim wieku, uśmiechając się szyderczo spode łba. Machnął ręką, na co uciszono instrument, a on sam zabrał głos swoim ochrypłym, nieprzyjemnym dla ucha głosem:
- Witajcie moi drodzy! – zaczął szczęśliwie, podnosząc otwarcie ręce do góry. Szkoda, że my nie mamy takiej możliwości przez te jebane kajdanki. – Ja jestem Hang, a wy pewnie jesteście ciekawi, co tu robicie. W niektórych budzi się złość, w innych niepokój, ale wszystko to jest przewidziane w procedurach.
- Procedurach? – Powtórzyła pytająco jedna z dziewczyn z nutą niepewności.
- Czas na pytania będzie potem, spokojnie. – „uspokoił” z fałszywym uśmieszkiem na ustach. Chyba nie było nikogo, kto by go nie słuchał. – Znajdujecie się jednym z najlepszych ośrodków, który jest na tak zwanej „Zapomnianej Wyspie”. Nie ma jej na mapie, nigdzie, jest po prostu ukryta. Zostaliście tu sprowadzeni z paru różnych państw jako uczestnicy teleturnieju. Mieliśmy już edycję Alf i Bet, więc sięgnęliśmy po ich hybrydę, Gammy. Mimo że to pierwsza tego typu odsłona, myślę, że działa, ponieważ bransoletki na waszych dłoniach skutecznie pozbawiają Was mocy. – nie mieliśmy szans spojrzeć na swoje dłonie, lecz kątem oka zerknąłem na innych. Wokół jednej z nich zawsze znajdowała się szeroka opaska. – Nawet nie próbujcie jej zdjąć, zerwać. Nie da się. Będziecie przechodzić tutaj różne etapy, a za dobrze wykonane zadanie obdarzę Was nagrodą, którą aktualnie chyba każdy pragnie. Wyjściem stąd. Mamy zrobić dobry show i zaspokoić widzów, nic więcej, więc proszę Was, byście byli posłuszni, bo inaczej będzie to walkower, a w tym śmierć. – zaśmiał się głośno, na co poleciało w tle na niego parę wyzwisk i docinek. – Pierwsza runda sprawi, że połowa odpadnie, więc możecie być szczęśliwi. Dwadzieścia osób, zbieranych starannie przez moją prawą rękę od osiemnastego roku życia do dwudziestego piątego, która musi się dobrać w dwójki. Przedstawię Wam ogólne zasady pierwszej rudny. Udostępnimy Wam na jej czas Arcany w specjalnej, głuszącej w dalszym stopniu i niezniszczalnej kopule, w której będziecie musieli zrobić dla nas show! Po prostu pięknie okazać swoją Arcanę wraz z inną w ramach układu. Ach, no i wcześniejsze przedstawienie się przy kamerze rzecz jasna dla telewidzów.
- Nie będę w baletnice się bawić. – Syknął jeden z mężczyzn, tworząc poparcie u innych.
- Nie przerywajcie mi, proszę. – krzyknął Hang, uciszając resztę. – Jeżeli się postaracie, zostaniecie wypuszczeni. Jeżeli zawalicie, zostaniecie ze mną na długo.
- Co to ma się do teleturnieju? – Spytałem ostro, na co zostałem z tyłu potraktowany prądem, wyginając się plecami jak kot.
- Cicho. – Mruknął facet, następnie przechodząc znowu do swojego. – Najpierw dobierzemy Was w pary.
Z boku podszedł do niego niski chłopak, ubrany w długą suknię z niewielkim workiem. Hang klasnął wesoło parę razy w ręce, wspominając, że to jego ulubiona część. Gdy młody był już przy tym psycholu, otworzył wór, a ten zanurzył swoją owłosioną dłoń w jego wnętrzu, kręcąc parę razy ręką. W końcu zdecydował się jedną karteczkę wyjąć.
- Ayax! - Krzyknął w końcu po odczytaniu zawartości. Nie odezwałem się, nie reagowałem. Przez chwilę. Potem niebieski zaszedł mnie od tyłu i już próbował mnie zmusić do powstania, ciągnąc za koszulką, lecz wyrwałem mu się energicznie, samemu wykonując tę czynność. Jeszcze czego, zle dobrze, że chociaż prąd przestał działać. Czułem na sobie wiele wzroków, których część oderwała się, gdy ten zaczął ponownie grzebać w worku, mieszając jego zawartość. - Znajdziemy Ci partnera. - Zaśmiał się, wciąż grzebiąc w środku. Trwało to nadzwyczaj długo, lecz w końcu wyjął biały światek, po czym go rozwinął i odczytał. - Ayame, wstań!
Ayame? Co Ty na to? ;p