środa, 13 września 2017

Od Karo

Wiecie, co jest najbardziej idiotycznego w byciu szpiegiem? Nawiązywanie sztucznych relacji.
Z dniem dzisiejszym, Zelda Lawliet postanowiła umówić się na randkę z jakimś przegrywem, tak, aby Karo Erestre mogła wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji, a co za tym idzie, przekazać wszystko Sierrze. A zgadnijcie, kim jeszcze została dzisiaj Zelda, to dopiero perełka. Córką Sierry. Gromkie brawa dla mojej pomysłowej pracodawczyni.
Facet, na którego aktualnie czekałam w niewielkiej kawiarni, miał zamiar wyjsc za którąś z córek Pani Miradez. Dlaczego więc wysłała tutaj mnie, mając do dyspozycji dwie panny? Miałam sprawdzić jego zamiary. Poznać go trochę, pogadać, no, sami wiecie. Nie ma co, idealna robota dla mnie.
Cholernie się się stresowałam. Po pierwsze, nigdy nie byłam na spotkaniu towarzyskim z osobą płci przeciwnej, nawet, jeśli to pierwsze było ustawione. Po drugie… Nie umiem w ludzi! Co ona sobie myślała, każąc mi poznać jakiegoś gamonia?
Tylko spokojnie, Karo. Zelda to załatwi.
Jak na razie jednak Zelda popijała czekoladowego shake’a, czekając w samotności przy stoliku, aż mości dżentelmen się zjawi. Spóźniał się już jakieś piętnaście minut i gdyby to było w stu procent moje spotkanie, dostałby ostry opierdziel. Jeśli nie wykład o szanowaniu czasu drugiej osoby. Pociągnęłam kolejny łyk lodowatego, mlecznego napoju, nim ktoś doasiadł się do mnie.
Ty jesteś Zelda? — zapytał. No dobra, Karo, ćwiczyłaś to. Uroczy uśmiech, spokojne usposobienie, wcielenie czystości i niewinności.
~ To będzie zabawne — głos Molly zabrzęczał w mojej głowie.
~ Oj, zamknij się! — odparłam.
We własnej osobie. — Spróbowałam się uroczo uśmiechnąć, aczkolwiek wyszło, jak zwykle. — A Pan musi być Arthur.
Facet zaśmiał się.
Nic nie muszę, ale wszystko mogę, moja droga — przysunął się lekko, na co ja dyskretnie się odsunęłam. W takim momencie chyba powinnam się zaśmiać, co nie?
Och, oczywiście — przytaknęłam. Mężczyzna miał lekko czerwoną cerę, a jego włosy były śnieżno białego koloru. Patrząc na jego twarz, o średnio urokliwych rysach, oraz dziwną pewność siebie, miałam ochotę jak najszybciej się stąd ewakuować. Dezertercja nie wchodziła jednak w grę, trzeba więc było zacisnąć zęby i gnąć dalej.
Zelda Lawliet — odparł, jakby się upewniając. Milczałam — dlaczego Lawliet? Czy twoja matka nie nazywa sie Miradez?
Byłam przygotowana na to pytanie.
To nazwisko po ojcu — wytłumaczyłam — zmarł kilka lat temu, matka powróciła wtedy do panieńskiego. — Tak do końca, to nie skłamałam. Przecież mój ojciec faktycznie nie żyje, chociaż nie napawało mnie to zbytnim żalem, a wręcz przeciwnie.
Przepisał Ci jakiś spadek? — zapytał, niemalże od razu. Spojrzałam na niego, udając zdziwienie. Dupek to dupek, co tu się rozwodzić.
Jedną trzecią, ale dopiero po śmierci matki — potwierdziłam, chociaż nic takiego nie miało miejsca. Mąż pani Miradez faktycznie nie żył, aczkolwiek nic o jego spadku dla córek nie było mi wiadome.
Jesteś najmłodszą z ich córek? — zapytał. Ponownie się zbliżył, w efekcie czego przywarłam do ściany, tuż przy niewielkim oknie wycjodzącym na ulicę.
Tak, proszę pana — potaknęłam. Facet był najmniej dziesięć lat ode mnie starszy, ale w normalnej sytuacji w życiu bym do tak nie nazwała. Położył dłoń na moim udzie, na co ledwo się powstrzymałam, aby go nie uderzyć. Co za barana mi Sierra przykuśtykała?
Dziewicą? — zapytał, idąc ręką wyżej.
O nie, tego w umowie nie było. Chwyciłam zapełnionego do połowy shake’a i wylałam mu na głowę, odsuwając dłonią stół, a następnie wychodząc. Mocno chwycił mmie za ramię.
Ty mała sikso. Co to miało znaczyć, do cholery?! — No proszę, jeszcze się pyta?
Przekażę matce, jakim jesteś dupkiem, mości Arthurze — warknęłam lodowato, wyrywając ramię i odchodząc od stołu. Kierowałam się już do wyjścia, gdy po swojej prawej stronie usłyszałam śmiech.
I czego rżysz? — syknęłam do delikwenta, przypatrującego mi się z robawieniem.
Niezłe przedstwanie — stwierdził. Zmarszczyłam brwii, nadal poddenerwowana sytuacja sprzed chwili. Czy ja muszę eytłumaczyć mojej pracodawczyni normy przestrzeni osobistej? Już nawet mogłam znieść tę błękitna sukienkę, którą kazała mi założyć, ale w tego typu przedsięwzięcia więcej się wkręcić nie pozwolę.
Powinnam Ci skasować za bilet? — burknęłam.

<Ktosiu?>

poniedziałek, 11 września 2017

Od Shanayi - Do Ingi

When you think no one is watching
I'm watching only you
When you feel no one listening
I hear through the noise to hear you
If you're looking for the demons
To play while with your own

   I wtedy ni z gruszki ni z pietruszki moje myśli rozwiały się bezpowrotnie w każdą stronę, pozwalając mi skupić uwagę na osobie, która zburzyła mój spokój. Zrzuciłam nogę z biurka i przeniosłam się do prostej pozycji, nachylając się nad blatem. Moje wrzosowe spojrzenie nie kryło ani cienia irytacji; wwiercało się mocno w sylwetkę osoby wychylającej się zza drzwi ulokowanych dokładnie na przeciw biurka ze stosami papierów.
   – Co do chuja, nie widzisz, że przeszkadzasz?
   – Ale... – Przełknął ślinę tak głośno, że usłyszałam to będąc dosyć daleko. – To ważne. Prawdopodobnie ścigamy tę złodziejkę, o której ostatnio się huczy.
   – To na co czekacie? – Podniosłam brew do góry. Byłam pod wrażeniem ilorazu ich głupoty, której w przeciwieństwie do zorganizowania nie mogłam kontrolować.
   – No bo... nie możemy jej pojmać. Pokonuje naszych żołnierzy...
   – Zwykła amatorka rucha was jak chce? – Wstałam z krzesła, prychając pod nosem kpiąco i postępując kolejne kilka kroków zbliżających mnie do drzwi. – Wstydzilibyście się tego co nosicie w spodniach. O ile cokolwiek z tego zostało, w co wątpię. W końcu na drzewach zamiast listów gończych powiesimy "poszukiwane jaja żołnierzy, są mniej więcej wielkości chomiczych bobków". – Minęłam mężczyznę w progu i nawet nie musiałam się odwracać, by czuć jak ślad moich kroków został zdeptany przez jego podeszwę. Chodził za mną jak cień, dopóki nie skróciłam sobie drogi i nie wyskoczyłam przez okno parteru. Ugięłam nogi na spotkanie z gruntem, a mój zmysł słuchu natychmiast podrażniły podniesione głosy kolejnych oddziałów. Najśmieszniejsze pozostawało jednak to, co siły powietrzne mają wspólnego z gonieniem za złodziejami na lądzie. Czyżby policja się zmęczyła? Z głębokim westchnieniem ruszyłam w bieg, z klatką piersiową opadającą mi w nieco przyspieszonych oddechach. Byłam jak w głębokim transie, kiedy przypięta do mojego paska krótkofalówka zabrzmiała. Ujęłam ją, czując na dłoni nieprzyjemne mrowienie i wsłuchałam się w mało wyraźny szum, który wskazywał mi na zakłócony zasięg. Drżący głos zupełnie pozbawiony opanowania opisał mi dokładnie złodziejkę, rzekomo wtapiającą się w tłum, by uniknąć kary. Szkoda tylko, że nie na mojej warcie.
   Moje kroki zatrzymały się pod stopami miasta. Zgiełk, którego tak nienawidziłam, ponownie przeniknął do moich uszu, uderzając w bębenki niczym falą uderzeniową. Spośród najróżniejszych hałasów najbardziej nienawidziłam miejskiego rumoru i mimo że moja praca nakazywała mi uczestniczyć w różnych paradach, to każdy kto mnie dobrze zna, wie, że to moja najgorsza zmora. Nigdy nie ukrywałam tego, że denerwuje mnie współpraca z istotą chociaż o odrobinę mniejszym ilorazie inteligencji ode mnie. Praca jednak była motywacją, która potrafiła przegnać każdą myśl utrudniającą mi codzienne funkcjonowanie, i przez parę pięknych lat nic nie mogło naruszyć jej uświęcającego działania. Nawet wkurwiające osobniki ras, z którymi przychodziło mi się skonfrontować. Postawiłam kolejny krok naprzód, zrzucając wszystkie nadwątlające wątki w głęboką przepaść mojego umysłu i poświęcając całą dotychczasową uwagę, by przyjrzeć się każdej osobie. Do mojej głowy powrócił cały opis poszukiwanej; fioletowe jak fiołki oczy, czarne, krótkie włosy przypominające na myśl ubarwienie kruka. Do tego akcentujący elegancję płaszcz. Nie sposób ją było podrobić i nie sposób ją zgubić, a w moim interesie siedziało jeszcze bezpieczne pochwycenie jej, bo gdybym czekała na grupę tych amatorów, zdążyłabym obiec wszystkie wyspy po dziesięć razy.
   Pomimo że ciężko było mi się nie wyróżniać w tłumie, zachowywałam się dokładnie tak, jakbym wyszła ze swojej siedziby tylko po to, żeby kupić coś do jedzenia i pooglądać rynek. A każdy kto mnie zna, wie, że nigdy tak nie robię. Jedzenie zawsze mam na wyciągnięcie ręki i za marnotrawstwo czasu uważam wcielanie się w uliczny tłum. Ale teraz, gdy miałam zadanie do wykonania, myśli o nim przyćmiły każdy ciemny szczegół mojego życia, który właśnie został złamany. A poszukiwania pochłonęły mi tyle czasu, że pokusiłam się o stwierdzenie, że ktoś wprowadził mnie w oczywisty błąd. Że jest jakiś detal, którego ważności nie uznałam na tyle, by stał się on istotny, a w rzeczywistości i sensie misji taki był. I wtedy w okamgnieniu poczułam się jakby ktoś wylał na mnie wiadro cementu. Moje kończyny zesztywniały, a oczy utknęły w plecach tej kobiety, którą swoim podobieństwem do poszukiwanej spiorunowała mój umysł. Nie musiałam się nawet zastanawiać: nie chcąc tracić więcej czasu, ruszyłam za nią, gdy jej sylwetka odsłoniła mi stragan i ruszyła w przeciwną stronę. Z kamiennym wyrazem twarzy mijałam przechodniów, ocierając się o ich ramiona i nawet nie zwracając uwagi na to, że wypchnęłam połowę osób poza krąg mojej prywatności, w której czuję się swobodnie. Gdy ciemność budynków zaczynała pochłaniać uliczki, w których postępowałam za nieznajomą, w końcu przyspieszyłam kroku i gdy nie czułam niczyjej obecności, szarpnięciem za ramie postawiłam ją pod ścianą. Pisnęła jednorazowo, badając mnie nieodgadnionym spojrzeniem.
   – Zgodnie z artykułem bla bla bla, zostaje pani zatrzymana pod zarzutem kradzieży. Nie ma co się tłumaczyć, bo ja i tak nie jestem od słuchania, więc ułatwisz sobie i mnie, gdy będziesz cicho. – Z niewiarygodnym spokojem obróciłam ją plecami, nie dopuszczając do siebie zaledwie cienia wątpliwości świadczącego o tym, że służby mogły wprowadzić mnie w błąd. Szczerze lałam na to.
   – Ale co... – Usłyszałam, jak jej głos drży w wyrazie niezrozumienia. Nie dałam jej skończyć, urywając jej wypowiedź jak nożem uciął.
   – Każdy tak mówi, a i tak kończy się tak samo. A twoja rodzina? Pewnie nie masz dzieci, więc jeszcze łatwiej jest mi cię schwytać.
   – Ale mogę mieć! – Szarpnęła się bez efektu, gdy brzęczące, zimne kajdanki objęły ściśle jej nadgarstki. Potem pokręciła głową, jakby zupełnie nie wiedziała o czym mówi i spowodowało to, że w moich nerwach zamrowiło niezrozumienie.

Inga? Wiesz co pisać xd

sobota, 9 września 2017

Od Jerry'ego - Do Kilian

Było naprawdę piękne popołudnie ptaszki śpiewają, słoneczko świeciło, po prostu raj. Niestety ci zdziadziali starcy zawsze muszą wszystko spierdolić, szukaj księżniczki, zwiała gdzieś. Jak możesz być aż tak nieodpowiedzialny, ble ble ble. Po prostu koszmar, dzisiaj miała przy niej stać ta mała demonica! Jak jej tam było? Arena, Amanea, nie to jednak coś innego, chyba Atena. Tak jak ta grecka bogini mądrości, ona chyba nią nie grzeszy, bo w końcu co jest trudnego w pilnowaniu jednej z najważniejszych osobistości w królestwie, nawet jeśli jest bardzo energiczną 18-sto latkom, chociaż ja o wieku nie powinienem mówić. Podniosłem się z ziemi i powoli ruszyłem w stronę zamku, nie zamierzałem dać im satysfakcji.
Najlepsze jest to, że większość z nich nie może tknąć mnie palcem przez swoje brudne interesy w "mrocznych zakątkach" tego miasta. Ile misji egzekucyjnych przepłynęły przez moje palce z ich pieczęciami, nawet sobie nie wyobrażacie.

Tak jak myślałem, gdy tylko przekroczyłem próg sali pałacowej okrążyła mnie grupa mężczyzn w sile wieku i zaczęła ojojczyć co to może stać się księżniczce. Sam doskonale wiem, że bardziej martwią się o swoje stanowiska niż o nią, choć przyznam, że jest na prawdę piękna. Co się dziwić, nie jestem jedyną osobą która do niej wzdycha. Wracając, muszę wykonać swój obowiązek i ją znaleźć, mówi się trudno. Ruszyłem w kierunku polany na którą nie jednokrotnie już uciekała, przyznam, że delikatnie się zdziwiłem jej nieobecnością podczas tak pięknego zachodu słońca, krajobraz zatrzymał mnie tam jeszcze na parę chwil. Otrząsnąłem się dopiero gdy na ziemi zapadł mrok. Pora przejść do planu B, usiadłem na obszernym pniu a moje oczy zapłonęły jasnym blaskiem, w mig wypatrzyłem tak dobrze znaną mi aurę prowadzącą do karczmy w samym centrum miasta. Odpaliłem arkanę i z zawrotną prędkością skierowałem się do wcześniej wspomnianej konstrukcji. Stojąc przed nią zwróciłem uwagę na nietuzinkową budowę pijalni, wysoki na kilka metrów stalowy płot i wykładana kamieniami ścieżka sprawiały wrażenie bardziej prywatnego dworku aniżeli karczmy. Niemożna zaprzeczyć księżniczce gustu, sam nie jednokrotnie tutaj bywałem. Dotarłem do wejścia przed którym zwalisty mężczyzna odziany w ciemny garnitur i czarne materiałowe spodnie posiadający ponad dwa metry wzrostu zlustrował mnie od stóp do głów swoimi brązowymi oczami i rzekł oficjalnym tonem :
- Witam serdecznie panie Jeremiaszu, jednak wejście zarezerwowane jest tylko dla osób posiadających zaproszenie.
- Oczywiście - odparłem pokazując królewską sygnaturę.
- Mam nadzieję, że będzie się pan wybornie bawił.
Wszedłem do środka, atmosfera zasadniczo odbiegała od tego co widuję się w standardowym szynkwasie, było bardziej prestiżowo i oficjalnie. Nie przeszkadzało to jednak w głośnym żłopaniu piwska i innych napojów alkoholowych bandzie coraz bardziej wstawionych jegomościów. Wtedy ujrzałem ją, siedzącą przy stoliku na samym środku sali w towarzystwie trzech synów arystokratów oraz wielkiego garnca wina i nie mniejszej flaszce wódki w połowie już opróżnionej.  
Spokojnym krokiem podszedłem do niej i rzekłem:
- Panienko, senatorzy oczekują twojego powrotu.
- Nykt, ne bedzie mi mówił co mam robić, a co ne ! To ja tu jestem królową, ja ustanawiam prawa, a ty se w to ne mesaj pacholku - wykrzyknęła
- No, właśnie spadaj stąd ! - odezwał się bliżej nieokreślony mężczyzna po czym cisnął we mnie szklanym kuflem który spadł dwa metry ode mnie.
Ze  wszystkich rogów słychać było aprobatę dla tego czynu, i coraz głośniejsze nawoływanie o usunięcie niżej podpisanego.
- Księżniczko, na prawdę już czas wyjść! - nacisnąłem.
- Ne, i jus ! - odpowiedziała, po czym pokazała mi język.
Tego już było za wiele, wziąłem ją pod pachę i czym prędzej czmychnąłem do wyjścia w akompaniamencie tłuczonej zastawy. Ochroniarz usłyszawszy harmider wszedł do środka i zaczął uciszać swoich gości, tak to on jest właścicielem tego przybytku, nie lubi się ujawniać. My tymczasem wydostaliśmy się na główną ulicę gdzie postawiłem naszą damę na płycie chodnika.
- Nie powiem, było blisko.
- Chyba dla cebie, ja tam se swetnie bawyłam - zaplotła ręce i odwróciła twarz w geście focha.

(Kilian?)

poniedziałek, 4 września 2017

Od Karo cd Atheny

Czasem swoboda ruchu i wolność wydawały mi się wręcz abstrakcyjne. Nie wiem, czy rozumiecie, o co mi chodzi. W domu Erestre’a (ojcem, to go nawet ni nazwę) ustaloną miałyśny każdą wolną chwilę, łącznie z chodzeniem do toalety. Jeśli cokolwiek wymknęło się poza jego plan, wpadał w szał. Co prawda, mieszkając u rodziny mojej przyrodniej siostry, Saury, odzwyczaiłam się od tego niemalże zupełnie, jednak czasami i tak łapały mnie te chwile, podczas których rozmyślałam o przeszłości. Nawet teraz, gdy był to zwykły spacer.
No, prawie zwykły.
Od najzwyklejszego wtorkowego południa odróżniał go jednak prosty fakt: byłam tutaj, jako Zelda, nie zaś, jako Karo. Mój cel poruszał się powoli przede mną, ciągnąc za sobą długi, lazurowy płaszcz. No, dobra, byłam tutaj jako prawie Zelda. Fakt był taki, że roboty aktualnie nie miałam, acz od czasu do czasu lubiłam sobie postalkować niewinnych, niczego nie spodziewających się ludzi, burząc ich mury prywatności, którymi co po niektórzy tak szczelnie się ogradzają. Brzmi to jak zupełna hipokryzja z mojej strony i w istoci, właśnie tym jest. Kobieta, za którą podążałam, nie była jednak tak przypadkowa, jak można by pomyśleć. Niejednokroć widziałam ją, jak delikatnie muskała wierzbę w parku, mrucząc coś do niej. Zawsze tę samą. Zaczęło mnie to w końcu zastanawiać, postanowiłam więc przejść się za kobietą. Tym o to sposobem kroczyłam właśnie, trzydzieści tro hę ponad kroków za celem. Zupełnie na odryciu, co? Sęk w tym, że gdybym zaczęła teraz chować się po kątach, nie umknęło by to przechodniom, poza tym, moje poroże całkiem się odznacza, więc po co się męczyć. Sierra niejednokrotnie mówiła mi, że najważniejszym jest wmieszanie się w tłum, co właśnie robiłam. Kobieta przez całą drogę nie obróciła się ani razu. Jeśli jej arcana nie widzi wstecz nie ma szansy, żeby zauważyła, że ktoś za nią podąża. A nawet jeśli, nie widziałam, aby szczególnie się tym przejęła. Podróż trwała już dobre czterdzieści minut i szczerze powiedziawszy, zaczynałam się nudzić? Gdzie się wybieramy?  Na koniec świata?
Z doświadczenia wiedziałam jednak, że bywają dłuższe podróże, nic więc nie mówiłam. Nagle kobieta poderwała się, jakby coś sobie uświadomiła, a następnie przyśpieszyła. Nie zamierzając jej zgubić, również nadgoniłam kroku, w oddali zauważając lecący autobus. Na oko trochę wyższa ode mnie dziewczyna wcisnęła się na ostatnie wolne miejsce, babuszka jednak była uparta. Szarpnęła nieznajomą za ramię i wyrzuciła ją z autobusu, zajmując jej miejsce, podczas gdy drzwi już się zamknęły.
Co jak co, ma baba wigor.
~ Ale kultury w ogóle! — żachnęła się Molly. Uśmiechnęłam się jedynie, na ten komentarz. Molly Erestre, obrończyni utrapionych, oraz tych, co na kolejny przystanek muszą dotransportować się sami!
~ No bardzo śmieszne, Karo — syknęła poirytowana.
Zajebiście — mruknęła wyrzucona z autobusu dziewczyna. Uśmiechnęłam się, słysząc zezłoszczony głos. Witamy w smutnym świecie, w którym starsze panie nie tylko Cię podsiądą, ale i wyrzucą za drzwi.
Ktoś tu ma gorszy dzień? — zapytałam, zadowolona z tego, że mogę komuś do gryźć po straceniu z oczu mojego obiektu stalkingu.
Nie, ten jest po prostu genialny — odparła ironicznie, odwracając się w moim kierunku. Przewyższała mnie o czoło, a jej podwójne oczy wpatrywały się we mnie, jakby niemo pytały "czego Ty w ogóle chcesz?". Za jej plecami roztaczały się wielkkie, kruczoczarne skrzydła, dające na myśl osobników Lalatari. Jako jednak, że mieszkałam z przedstawicielkami wielu ras, chociaż zawsze zmieszanymi z Valaharem, widziałam w niej również coś z Than'oni. Czyżby mieszanka?
Szukasz czegoś? — burknęła w końcu, po chwili ciszy. Średnio przystawała mi rozmowa z nią, aczkolwiek nie miałam w tej chwili niczego innego do roboty. Najwyżej paplnę o dwa słowa za dużo, to i tak obca osoba.
Ależ skąd, chciałam Ci jedynie pogratulować, dałaś się wyrolować kobiecie po osiemdziesiątce — odparłam, podśmiewując się w duchu. Lubiłam zachodzić komuś za skórę.
Znasz ją? — warknęła.
Tylko z widzenia. — Wzruszyłam ramionami. Już po krótkiej chwili przestało mi się podobać, że wdałam się z nią w rozmowę.
<Athena? Wybacz, że tak trefnie ;w;>

Nowa postać ~ Karo Erestre!

 
 || frugonoelerose@gmail.com || Patfood (howrse) ||
~~~

niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Ayax'a - CD. Kilian

Nie będę się na jej temat wypowiadał, bo mimo wszystko byłoby to nieodpowiednie. Królowa, Królową, ale myślę, że do tej roli faktycznie mogłaby poczekać jeszcze parę, może paręnaście dobrych lat. O ile nie przejąłem się potraktowaniem blondynki przez jejmość, co wywołało u mnie swego rodzaju dumę i satysfakcję, to coś innego sprawiło, że stałem się rozdrażniony. Przed chwilą chciała, żebym ją zabrał najdalej od zamku, a teraz sama sprężystym krokiem do niego idzie, powiewając płynnie swoimi zielonymi kudłami na lewo i prawo. Złość minęła szybko, w końcu chciałem sam spędzić ten dzień, a iść za nią nie będę. Zwłaszcza że grupa rycerzy już zdążyła ją zgarnąć, otaczając swoim nieuzbrojonym ciałem. Pożegnanie się byłoby zwyczajnie problematyczne. Tymczasem zerknąłem na jedną z nich, która unieruchomiona pnączami prychnęła, na co mój lewy kącik ust powędrował do góry. Akurat tu Królowa mnie mile zaskoczyła, jak już wspomniałem. Blondynka wyjęła z pochwy srebrny, grawerowany miecz, który swoim blaskiem odbijał promienie słoneczne. Nie minął moment, a już ją wyminąłem, wymieniając się dodatkowo z nią zimnym spojrzeniem. W końcu czemu miałbym tam stać? Widać sama sobie poradzi, a ja nie jestem potrzebny takiej niezależnej kobiecie. Przynajmniej to wywnioskowałem po dźwięku przecinającego ostrza, a następne, już nieco mniej dosłyszalne, lekkie kroki. Miałem na chwilę obecną jeden priorytet, do którego zmierzałem niezmiennie odkąd wyszedłem z miasta.

▼▲▼▲

Błyszczące, rozciągające się krople uderzały o lekko schodzone kafelki, w którym co jakiś czas można było dostrzec dziury, a w nich zbierany brud. Mówili, żeby iść w świat, żeby znaleźć swoje prawdziwe ja, a ja tymczasem Wam powiem, że ten światopogląd nie został mi specjalnie dany. Oparłem się o brzeg posągu z marmuru, który przedstawiał VII Generała na swoim rumaku. Dźwięk deszczu ustępował, a wraz z nim ciemna chmura, która polazła na północ państwa, odsłaniając wznoszący się księżyc. Nie było szczególnie późno, lecz Słońce już dawno zaszło, ustępując miejsca innym gwiazdom na niebie. Spoglądając na coraz bardziej ciemne niebo, nagle poczułem czyjąś dłoń na swoim prawym barku. Instynkt nakazał mi odwrócić się, co mimowolnie zrobiłem. Ujrzałem zgarbionego mężczyznę, który zapewne miał już kilkadziesiąt lat na tym swoim wygiętym karku. No cóż… Jego twarz nie nadawałaby się na okładki modowe, ale zapewne spowodowane było to jego wiekiem, a w tym licznymi zmarszczkami i różnymi niefortunnymi „dodatkami”. Mogę śmiało uznać, że nie grzeszy na stare lata urodą tak, jak niektórzy. Owinięty w ciemną, brudną i wyblakłą szatą, skierował swoją pomarszczoną dłoń w moją stronę.
- Niech Cię Bóg błogosławi, młodzieńcze. – Uśmiechnął się krzywo, wystawiając przy tym swoje dwa zęby w odcieniu żółci.
Spojrzałem na niego oschle, wiedząc, co cwaniaczek planuje. Mimo tego przejrzałem go jeszcze raz, dostrzegając duże, dziurawe kalesony i brak dolnej części ubioru. Mam nadzieję, że bieliznę pod ciemnozielonym fartuchem ma, bo mogłoby być nieciekawie. Gdy dotarłem na górę, już ukazały mi się złożone dłonie w mały koszyczek, wysunięte w moją stronę. Oczy miał zamknięte, a jego głową została pochylona jeszcze bardziej do dołu. Na mojej twarzy tymczasem zawitał ironiczny uśmieszek. Skierowałem swoją dłoń po skórzany portfel. Mężczyzna słysząc moje poczynania, delikatnie spojrzał na niego, a na dźwięk rozsuwania go, już normalnie, bez dyskrecji. Obejrzałem się dookoła, po czym wyjąłem banknot. Wstałem, opierając się o jeszcze lekko zmokniętą framugę. Wtedy dopiero mogłem dobrze zobaczyć jego mierny wzrost. O tym nie powinienem się wypowiadać, ale cóż.
Złapałem papierek sztywno, pokazując go wcześniej starcowi, następnie robiąc niewielki zamach. Rzuciłem go na mokry chodnik między nogami pewnej kobiety, znajdującej się blisko. Ubrana była w krótką spódniczkę, która kolorystycznie pasowała do wysokich obcasów i czerwonej bluzki. Nie wyglądała na zmatuzę, może po prostu miała jakieś wieczorowe wyjście, lecz nie mnie oceniać. Pomińmy fakt, że często szufladkuję ludzi. Po prostu teraz nie miałem na to ochoty. Mężczyzna spojrzał w stronę coraz to bardziej nasiąkniętego wodą banknotu. Niespecjalnie zainteresowałem się tym, co dalej zrobił. Zwyczajnie odszedłem, kierując się w stronę zamku.

▼▲▼▲

Nie byłem nadzwyczaj przemoknięty, bo powoli ubranie wysychało. Nie wspomnę już nawet, że w żółwim tempie, bo przypomnę, że Słońce schowało się za horyzontem. Przed wejściem na schody, strzepałem ręką resztki kropelek z moich barków, po czym śmiało wszedłem na górę. Lady Robskel widocznie gdzieś się spieszyła i nawet się ze mną nie przywitała, co zawsze robiła. Po prostu pospiesznie skierowała się do schodów, z których szybko zeszła i wybiegła z placu. Wzruszyłem lekko ramionami, lecz później okazało się, że notorycznie powtarzała to kolejna i kolejna osoba, co wprawiło mnie w swego rodzaju zdziwienie. Coś ważnego jest? Nie, przecież nic mi o tym nie wiadomo. Wbijałem co rusz swój wzrok w coraz to inne osoby, wybiegające z placu. Wszystkie skręcały w prawo, co też wywołało u mnie pewną chęć wiedzy czy to wszystko jest przypadkiem, czy też celowym zabiegiem. U zenitu zdziwienia byłem dopiero wtedy, gdy wśród szlachciców zauważyłem nagle te charakterystyczne zielone włosy, biegnące długo wzdłuż tułowia, które rzucane przez właścicielkę w tę i we w tę tarasowały całe przejście.
- Wszystko dobrze, Królowo? – Spytałem, zatrzymując ją.
To nie jest jej skrzydło, więc nie miałem zielonego (o ironio) pojęcia, co tu właściwie robi.


Kilian?

sobota, 19 sierpnia 2017

Od Ayame CD. Ayax'a

Patrzyłam się przed siebie, dalej nie rozumiejąc co się tutaj dzieje. Usłyszałam swoje imię. Rozejrzałam się po reszcie przebywających tu ludzi. Jedyną osobą która stała, był Ayax. Nawet nie słuchałam co ten gościu mówi i udawałam spokojną. Chwilę potem moje rozmyślania przerwało szarpnięcie za moje ramię do góry. Zmuszona do wstania zrobiłam to. Czarnowłosy chłopak od razu spojrzał się w moją stronę. Z jego twarzy mogłam wyczytać jedynie złość i lekkie zdziwienie. Wiem, że nie jestem przez niego lubiania, więc nie uśmiecha mu się bycie w parze ze mną. Mimowolnie uśmiechnęłam się lekko z zakłopotanie i spojrzałam na mężczyznę, który stał na scenie? Podium? Nie wiem jak to nazwać.
- Więc Ayax i Ayame, jesteście razem w parze do występu. - powiedział ten gościu, co najwyraźniej to wszystko organizował.
- Przepraszam, ale co tu się dzieje? - powiedziałam spokojnie, starając się ukryć moje zakłopotanie. Chwilę po moim pytaniu, poczułam jak zostaje uderzona w plecy. Syknęłam cicho z bólu.
- Widać, że nie słuchałaś. - uśmiechnął się szerzej. - Ayax Ci wszystko ponownie wytłumaczy. 
Spojrzałam się znowu na Ayax'a. Spoglądał na mnie tym zimnym spojrzeniem, pełnym pogardy. Uśmiechnęłam się głupio i zostałam pchnieta do przodu. To samo zrobili chłopakowi. Organizator zaczął dalej losować osoby i dobierał je w pary. Ciekawe skąd on tak wiele i nas wie i skąd zna moje prawdziwe imię. Mówi się trudno. Co chwilę kolejna osoba wstawała. Właśnie. Jaką tak właściwie Arcanę na Ayax...? Nigdy się co nie pytałam, ale wcześniej przewidział moje ruchy. Oby tylko była jakaś pożyteczna. Przygryzłam moją dolną wargę przez rozmyślania, nawet nie orjętując się, że wszystkie pary są już dobrane. Zostałam złapana za ręcę przez gościa w zbroi czy tak mundurze. Nie wiem, powiedzmy, że to takie mój strażnik.
- Zaprowadzcie pary do wspólnych pokoi. - skierował się ten przemądrzalec do strażników. Ja? W jednym pokoju z Ayaxem!? Przecież my się tam pozabijamy, albo ja wydrapie mu oczy. Szliśmy w jeden za drugim, prowadzenia do pokoi. Jeśli wogóle można je tak nazwać. Po otworzeniu drewnianych drzwi, ukazał się przed moimi oczyma pokoik. Pokojem go nie nazwę bo był on nie za wielki. Dwa niewielkie łóżka, jedna szafa i mały stolik na środku pokoju z dwoma krzesłami. Wyrwałem się z rąk strażnika i sama weszłam do pokoju. Ten jeszcze do mnie podszedł i rozkuł mi ręcę. Za wiele mi to nie są gdyż mam jeszcze tą opaskę przez którą nie mogę używać Arcany. Chwilę potem to samo zrobili z Ayax'em. Rozmasowałam swoje nadgarstki i spojrzałam na chłopaka, który robił to samo. Drzwi za nami się zamknęły. Usłyszałam jak przekręcają klucz. Super. Po lewej stronie mieliśmy drzwi, które prowadziły do niewielkiej łazienki. Na stole leżał już jakiś posiłek, czyli dla każdego po dwie kanapki i butelka wody. To się bardzo najem. Usiadłam na łóżko bo jakoś bardzo nie byłam głodna. Ayax usiadł na krześle i zaczął jeść kanapkę. Po krótkiej chwili ją odłożyć. Czego mogłam się spodziewać, na pewno nie była za dobra. Westchnął i położył się na łóżko.
- Masz jakieś plany? Masz mi wytłumaczyć co się tu dzieje. - powiedziałam, bo dalej tego nie ogarniałam.
- Nie mam żadnych planów i było słuchać, a nie bujać w obłokach. - powiedział jak zawsze tym swoich oschłym głosem. Zacisnęłam zęby. Okej, czyli jestem zdana na tego debila, który pewnie ma chujową Arcanę. Występ miał być jutro mniej więcej z rana. Mieliśmy z pół dnia na obmyślenie go, ale jak widać, nasz kochany Ayax nie ma zamiaru o tym że mną podyskutować. Schowałam głowę w poduszkę, bo tylko to byłam w stanie zrobić, gdy ten debil się do mnie nie odzywa.
- Ciekawe, czy te opaski da się zdjąć... - mruknęłam sama do siebie. Jak widać, nasz panicz to usłyszał.
- Nie polecam. - odwróciłam się z widocznym zdziwieniem na twarzy. On się do mnie odezwał. No po prostu zapisuję to w kalendarzu kiedy wrócę do domu.
- Nie lepiej spróbować? Może po prostu tak nam mówią. - powiedziałam, spoglądając na tą opaskę, która blokowała Arcanę.
- Jeśli chcesz coś sobie zrobić, to śmiało. -  wzruszył ramionami. Kiedyś jeszcze raz spróbuję go zabić. Przysięgam to sobie.
- Za kogo Ty się uważasz? Myślisz, że nie wiem... Wiesz kurwa wszystko? - wypaliłam za nim zdążyłam ugryźć się w język. Chłopak odwrócił się w moją stronę i podniósł do siadu. Zmierzył mnie wzrokiem, ale nic nie powiedział.
- Słuchaj ty mnie... - przejechałam dłonią po twarzy - Nie wiem jaką masz Arcanę, ale jeśli jutro zawalisz, zabije cię własnymi rękoma. - syknęłam, patrząc na niego. Jeśli to zawalimy, albo wylecimy stąd na zbity pysk, zostaniemy zabici lub staniemy się zabawkami organizatora.
- To samo mogę powiedzieć do Ciebie. - odwrócił się i znowu położył na łóżku. Walnęłam pięścią w łóżko. Przynajmniej nie bolało.
- Ja pierdole! - krzyknęłam. Miałam już dość tego gościa. Zabijcie mnie, ja z nim długo nie wytrzymam.

▼▲▼▲

Pobudka o 5 rano przez strażników. No chyba nie ma nic lepszego! Wczoraj usnęłam po wymianie słów z Ayax'em, a raczej mini sprzeczce. Wstałam z łóżka i zostałam złapana za ręcę. Przewróciłam oczami i tak jak myślałam, chwilę potem miała skute ręcę. Z Ayax'em postąpili tak samo. Nawet nam nie powiedzieli, kiedy mamy występ, a tu taka miła pobudka i nagle nas zaciągają najpewniej na występ. Dopiero wstałam, a oni nawet nie pozwolili skorzystać mi z toalety. Co za zwyrole. Chłopak został pierwszy wyprowadzony z pokoju, a ja zaraz za nim. Obok nas szli strażnicy, pilnująć byśmy nie uciekli. Nawet jakby nam się to udało, to jesteśmy na jakiejś odludnej wyspie. Chyba nic ciekawszego nie mamy do roboty niż siedzenie tutaj. Ucieczka stąd to śmierć. Chociaż kto wie, może i tutaj wkrótce zginiemy. Przez tego debila i jego zapał do rozmowy ze mną, nawet nie omówiliśmy naszego występu. Zatrzymaliśmy się przy jakiś metalowych drzwiach. Złapali nas za ręcę i zawiązali czymś oczy.
- Czy to pokój z piniatami?! Będziemy je rozbijać?! - zapytałam podekscytowana. Oczywiście powiedziałam to w żartach. Usłyszałam jak Czarnowłosy chłopak cicho się śmieje. Po raz pierwszy chyba słyszę jego śmiech. Oberwałam łokciem w biodro. Dość mocno.
- Siedź cicho. - powiedział jeden z tych gości. Westchnęłam cicho, a śmiech chłopaka ucichł. Na pewno się jeszcze teraz uśmiecha! Usłyszałam lekkie skrzywienie tych drzwi. Zostaliśmy wepchnięci do środka, a ja poczułam na skórze przyjemny chłód. Przynajmniej tutaj zimno. Gościu który mnie pilnował, prowadził mnie w głąb tego pokoju. Ciekawość narastała. Chciałam już mieć zdjętą tą opaskę. Zatrzymaliśmy się na chwilę, lecz nic nie usłyszałam. Po chwili znowu ruszyliśmy. Gdy byliśmy już u celu, co nie trwało długo, rozwiązali nam ręcę i zdjęli opaski na ręcę, po czym nałożyli jakieś inne. Pewnie takie, które tylko zmniejszają nasze moce. Po chwili rozwiązali nam także oczy i ukazało nam się szklane pomieszczenie w którym było ciemno. Zamknęli za nami drzwi, a ja rozejrzałam się dookoła. 
- Witajcie drodzy! Mam nadzieję, że macie już obmyślony plan występu. - dzięki Ayax. Po powrocie do domu postawię ci coś dobrego. - Zostaliście wybrani jako pierwszą para, więc jako piersi wystąpicie! Czekam na wasz taniec Arcan! - mężczyzna dokończył swoją przemową, a nad nami zapaliły się światła. Spojrzałam się na Ayax'a.
- Raz będę taka miła i mów co robić. Zrobię to, co mi powiesz. Tylko i wyłącznie dlatego, że chce stąd szybko wyjść. - chłopak skierował na mnie swoje spojrzenie, a ja do niego podeszłam. Podeszłam do niego zbyt blisko jak na mój kontakt damsko-męski. 

Ayax? ^^

środa, 16 sierpnia 2017

Od Ayax'a - C.D Ayame

Wbiłem swoje krwiste oczy z obojętnością w postać omotanej dziewczyny, która ukradkiem wkłada wszystko ponownie do grubej, wytrzymałej torby, co chwilę uśmiechając się w moją stronę. Zawsze mówiono, że dżentelmen powinien w takich momentach pomagać kobiecie niczym w filmie romantycznym, ale bez przesady. Nie będę pomagał komuś, kto niedługo wcześniej próbował mnie zabić, jeszcze czego. Prychnąłem cicho, po czym ominąłem ją bez zbędnych słów, tworząc dalszy nurt tłoku wraz z innym mieszkańcami. Musiałem jeszcze załatwić parę spraw, potem powinienem mieć na jakiś czas wolne. Tylko ja wolę zrobić parę rzeczy za jednym zamachem, a potem się nie martwić o swoje obowiązki? Może. Dzisiaj był taki skwar, że na dziedzińcu ledwo co nabierało się powietrza do płuc bez goryczy potu innych. Naprawdę, tak śmierdziało, że nie można było swobodnie zaczerpnąć powietrza, mimo wymijania dużej skali ludzi, której błyszczące kropelki spływały po czole. W takich momentach współczułem skrzydlatym, którzy nie dość, że muszą się w taki upał męczyć, to jeszcze przepychać ze swoimi wielkimi pierzami. Współczułem… Może niekoniecznie, po prostu mieli przejebane.

▼▲▼▲

Na wieczór mogłem spokojnie i bez zbędnych sardynek wrócić do zamku. Księżyc bił na nowo swoim synchronicznym pulsem, sprawiając uczucie zahipnotyzowania. Szkoda jednak, że co chwilę musiało przebijać się kotarze chmur, które oprócz niego zasłaniały dodatkowo liczne gwiazdeczki, lśniące w najlepsze. Nie miałem dzisiaj już ochoty na bilard, który proponował mi Lloyd, ale przyznam, lubię w takowego czasem zagrać. Jutro jeszcze została mi pozostała część, więc nie mogłem sobie pozwolić na balety, których konsekwencją będzie nawalająca głowa, a przy tym sumienie. To drugie często się odzywa, więc nie chciałem znowu dać mu powodów. Brawo, Ayax, Twoje sumienie Cię pilnuje. Przepięknie, prawda?
Po wejściu do komnaty od razu zacząłem nieschludnie zdejmować swoje ubrania, ciągle kierując się do łazienki. Ciuchy były porozwalane po pokoju, tworząc krętą drogę do dodatkowego pomieszczenia.
Po schłodzeniu się i całemu ogarnięciu się natomiast od razu rzuciłem się na moje mięciutkie, przyjemne łóżeczko. Jako dzieciak w żartach twierdziłem, że kołdra to jedyna posłuszna dziewczyna. Może miałem rację, nieistotne. Położyłem się brzuchem do góry, rozwalony niczym upośledzona rozgwiazda, po czym przymknąłem delikatnie oczy, rozkoszując się spokojem, dzięki któremu wkrótce zasnąłem.

▼▲▼▲

Ze spotkania z krainą snów w pewnym momencie wybił mnie dziwny dźwięk. Nieraz zdarza się, że straż któregoś razu obudzi lub inny oddział, więc teraz również byłem święcie przekonany, że to znowu pałętająca się po królestwie służba. Z tropu zbił mnie jednak powiew chłodnego wiatru, który delikatnie musnął moje włosy. Otworzyłem powolnie swoje zaspane oczy, które od razu po zetknięciu z rzeczywistością ujrzały rozmazany obraz otwartego na oścież, bujającego się okna. Niedługo jednak wszystko stało się bardziej wyraźnie, nabierając idealnej ostrości. Nie zostawiłem go w takim stanie, więc było to niemałym zdziwieniem dla półżywego człowieka. Przekręciłem swoją głowę na wprost od sufitu, by po chwili się podnieść i je zamknąć. Moje poczynania przeszkodził jednak gwałtowny nacisk jakąś szmatą na moje usta, tuż pod nosem. Otworzyłem gwałtownie oczy szeroko, próbując coś powiedzieć. Ujrzałem posturę, stojącą nade mną, która była sprawcą tego nieprzyjemnego uczucia. Nie wiedząc, co się dzieje, próbowałem oderwać czyjeś jasne jak ściana dłonie, lecz nim zdążyłem je porządnie wyszarpać, mimowolnie odpłynąłem.

▼▲▼▲

Woń deski rozdzielczej samochodu zawitała w moim zmyśle węchu. Dlaczego? Nie miałem pojęcia, do czasu. Omotany jakimś środkiem odurzającym powoli się przebudzałem, kręcąc powoli głową i nabierając świadomości. Z wielkim wysiłkiem otworzyłem powieki, czułem, że ważyły co najmniej tonę. Spojrzałem niewyraźnie na otoczenie, którego obraz ciągle pulsował niczym księżyc. Odbitki ustały po chwili, scalając się w jedno i dając mi pole do jednolitego ocenienia sytuacji. Widząc, gdzie jestem, zareagowałem złością, lecz jednocześnie zdziwieniem. Szum silników towarzyszył lecącemu samolotowi, w którym po dwóch stronach był rząd ludzi. Dopiero później zwróciłem uwagę, że każdy jest mniej więcej w tym samym wieku albo przedziale. Wszyscy byli przypięci do oddzielnych, masywnych miejsc. Kończynami, lecz również na klatce piersiowej, przez co jeden z agresywniejszych osób szarpał się na darmo, drąc się przy okazji swoją szpetną gębą. Rozejrzałem się zdezorientowany po blaszanym pomieszczeniu. W pewnym momencie zauważyłem Ayame, tak, tę, która próbowała mnie niedawno unicestwić. Nie zdziwiłbym się, gdyby to było jej kolejne podejście. Była jednak równo mocno przywiązana jak inni, siedząc prawie naprzeciw mnie, dwa miejsca w prawo. Nasze spojrzenia skrzyżowały się bez jakiegokolwiek słowa. Nikogo innego nie znałem.
- Co to jest?! – Wykrzyczała jedna z dziewczyn po mojej lewej, która pewnie też przed chwilą się przebudziła.
Parę osób odpowiedziało, lecz reszta siedziała cicho, nie ruszając się. Dobra, niektórzy wpadali w panikę, próbując się wyrwać. Widziałem, jak słabo im to idzie, ale sam spróbowałem unieść do góry prawą rękę, przymocowaną od ramienia w dół do podparcia grubymi, czarnymi pasami. Ani rusz. Zwróciłem również uwagę, że każdy od mojej prawej i naprzeciw już był pełny świadomości, a Ci po lewej spokojnie spali, nie wiedząc, co się dzieje, wyłączając oczywiście blondynkę, która przed chwilą zadała nurtujące moje myśli pytanie.
Im dłużej tu siedziałem, tym rodziła się we mnie większa złość. Każdy był tak samo unieruchomiony, lecz jedne drzwi prowadziły do kabiny pilota, który czasem wpadał w turbulencje. Miałem ochotę tam wejść i go zajebać, ale cholera nie mogłem. Przez te kochane paski. Swoją drogą zastanawiałem się, czemu nikt nie użył swojej Arcany. Przecież moje shurikeny spokojnie przerwą więzadło. Wypowiedziałem zaklęcie, lecz nic, ale to naprawdę nic się nie stało. Wpadłem w niemałe osłupienie, pytając się w myślach o wiele. Dlaczego moja Arcana nie zadziałała? Wtedy jeszcze nie wiedziałem.
Jak dla mnie trwało wieczność, zanim wylądowaliśmy. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie, dzięki dźwięku wysuwanych kół i kierowaniu się do dołu. Czas się niewyobrażalnie dłużył, a nawet okien nie mieliśmy. Po tym, jak stanęliśmy, a silniki ucichły, każdy również to zrobił. Trwaliśmy w tej ciszy, lecz niekoniecznie spokoju aż nagle klapa po mojej prawej się otworzyła do góry, wdzierając światło do środka. Po chwili z wielkim hukiem blaszanych kroków do środka weszła gruba uzbrojonych ludzi, która kolejno podeszła do każdej z osób począwszy od zasiadających przy brzegu. Ten sam, który wyrywał się podczas lotu, szarpał się również zamaskowanemu człowiekowi, przez co wezwano pomoc do tego przypadku, unieruchamiając go na nowo kajdankami za plecami wokół dłoń. Następnie wyszli z nim na zewnątrz. Byłem prawie na końcu, przez co udawanie spokojnego było przydatne, ponieważ mogłem swobodnie obserwować reakcję innych. Krótkowłosa, szczycąca się imieniem Ayame po poluzowaniu swoich dolnych kończyn, wystrzeliła jedną z nich w krocze mężczyzny, który syknął głośno, odchodząc kawałek. Uniosłem swój lewy kącik ust, rozśmieszyła mnie, lecz mimo tego czułem w sobie złość, chęć wiedzy, lecz jedyne co mi podano na temat tego wszystkiego to czyste, nieskazitelnie „nic”. Gdy w końcu jeden z nich, okryty czarną maską na twarzy i ubrany w granatowy uniform odblokował pas od mojej klatki piersiowej, kolejno do nóg i rąk, miałem szansę również mu zaoferować rozrywkę. Następnie złapał mnie za biały, najzwyklejszy T-shirt, bym wstał. Podniosłem się posłusznie, a gdy ten wyjmował kajdanki, zamachnąłem prawą ręką do tyłu, po czym przyjebałem mu w ten łeb, na co odskoczył w lewo, upadając na kolana. Nie musiałem długo czekać na reakcję innych. Trójka podbiegła do mnie, od razu powalając brzuchem na ziemię, sprawiając, że poczułem lekki dreszcz zimna. Czułem na swojej szyi dłoń, która nie pozwalała mi się wyrwać z uścisku. Kolejna dwójka po chwili spięła mi ręce z tyłu, tym czym potraktowali innych, po czym złapali za koszulkę i podnieśli do góry, popychając do przodu, bym szedł grzecznie do na wprost. Zapomniałem jeszcze wspomnieć, że sprawili mi miłe spotkanie z paralizatorem, lecz widocznie z takim niskim napięciem, że zostałem unieruchomiony na dosłownie chwilę. Po wyjściu na zewnątrz znalazłem się w wielkim pomieszczeniu, oświetlonym niebieskimi lampami. Spojrzałem bezuczuciowo, mimo że takowe emocje we mnie buzowały, na pozostałych ludzi. Część kierowała się opornie, część posłusznie, a wokół słychać było krzyki i płacz. Nie widziałem sensu oporu, byli uzbrojeni, a tylko głupiec chce dodatkowe limo pod okiem, lecz mimo tego sam wyrywałem się zezłoszczony momentami. Wszyscy szli w stronę korytarza naprzeciw. Wraz z „niebieskim” (tak nazwijmy tych w uniformach) wyprzedziłem jedną kobietę, która szlochała, zasłaniając przejście, po czym wszedłem do holu. Im dalej się szło, tym było coraz mroczniej i ciemniej, co dawało przyjemne uczucie grozy. Cholera, o czym Ty teraz myślisz, Ayax. W każdym razie niedługo później zostaliśmy wepchani siłą do wielkiego placu, zmuszeniu do kucnięcia przez niebieskich, którzy ustawili nas w półkole, ciągle dołączając nowych ludzi. Każdy stanął dwa metry do tyłu, pilnując, żebyśmy się nie wyrywali. Samo odwrócenie głowy w celu spojrzeniu na nich kosztowało mnie bliskim spotkaniem z prądem, a co dopiero temu szpetnemu, do którego sam zamaskowany musiał podejść i go potraktować „należycie”. Ayame była kilka dobrych osób dalej, nie szarpiąc się jak niektórzy. Grzeczna dziewczynka. W moim umyśle była nadal tylko chęć wiedzy, gdzie jesteśmy i po co. Dlaczego nie mam mocy i o co tu kurwa chodzi... Tylko o tyle proszę. Ustawieni byliśmy przed podium, przynajmniej ja, bo miałem je konkretniej na wprost, będąc środkiem półkola, a cała przestrzeń przypominała skwerek. Beton, roślinki dookoła i ściany, lecz brak jakiegokolwiek dachu. Była noc, lecz mimo tego oświetlali ów miejsce. Zanim wszyscy dołączyli, słyszało się trochę żalów, lecz nagle zabrzmiała muza trąbki, na co wszyscy ucichli, spoglądając na jej źródło. Dochodziło zza podium, na który chwilę potem bocianim krokiem wszedł mężczyzna w średnim wieku, uśmiechając się szyderczo spode łba. Machnął ręką, na co uciszono instrument, a on sam zabrał głos swoim ochrypłym, nieprzyjemnym dla ucha głosem:
- Witajcie moi drodzy! – zaczął szczęśliwie, podnosząc otwarcie ręce do góry. Szkoda, że my nie mamy takiej możliwości przez te jebane kajdanki. – Ja jestem Hang, a wy pewnie jesteście ciekawi, co tu robicie. W niektórych budzi się złość, w innych niepokój, ale wszystko to jest przewidziane w procedurach.
- Procedurach? – Powtórzyła pytająco jedna z dziewczyn z nutą niepewności.
- Czas na pytania będzie potem, spokojnie. – „uspokoił” z fałszywym uśmieszkiem na ustach. Chyba nie było nikogo, kto by go nie słuchał. – Znajdujecie się jednym z najlepszych ośrodków, który jest na tak zwanej „Zapomnianej Wyspie”. Nie ma jej na mapie, nigdzie, jest po prostu ukryta. Zostaliście tu sprowadzeni z paru różnych państw jako uczestnicy teleturnieju. Mieliśmy już edycję Alf i Bet, więc sięgnęliśmy po ich hybrydę, Gammy. Mimo że to pierwsza tego typu odsłona, myślę, że działa, ponieważ bransoletki na waszych dłoniach skutecznie pozbawiają Was mocy. – nie mieliśmy szans spojrzeć na swoje dłonie, lecz kątem oka zerknąłem na innych. Wokół jednej z nich zawsze znajdowała się szeroka opaska. – Nawet nie próbujcie jej zdjąć, zerwać. Nie da się. Będziecie przechodzić tutaj różne etapy, a za dobrze wykonane zadanie obdarzę Was nagrodą, którą aktualnie chyba każdy pragnie. Wyjściem stąd. Mamy zrobić dobry show i zaspokoić widzów, nic więcej, więc proszę Was, byście byli posłuszni, bo inaczej będzie to walkower, a w tym śmierć. – zaśmiał się głośno, na co poleciało w tle na niego parę wyzwisk i docinek. – Pierwsza runda sprawi, że połowa odpadnie, więc możecie być szczęśliwi. Dwadzieścia osób, zbieranych starannie przez moją prawą rękę od osiemnastego roku życia do dwudziestego piątego, która musi się dobrać w dwójki. Przedstawię Wam ogólne zasady pierwszej rudny. Udostępnimy Wam na jej czas Arcany w specjalnej, głuszącej w dalszym stopniu i niezniszczalnej kopule, w której będziecie musieli zrobić dla nas show! Po prostu pięknie okazać swoją Arcanę wraz z inną w ramach układu. Ach, no i wcześniejsze przedstawienie się przy kamerze rzecz jasna dla telewidzów.
- Nie będę w baletnice się bawić. – Syknął jeden z mężczyzn, tworząc poparcie u innych.
- Nie przerywajcie mi, proszę. – krzyknął Hang, uciszając resztę. – Jeżeli się postaracie, zostaniecie wypuszczeni. Jeżeli zawalicie, zostaniecie ze mną na długo.
- Co to ma się do teleturnieju? – Spytałem ostro, na co zostałem z tyłu potraktowany prądem, wyginając się plecami jak kot.
- Cicho. – Mruknął facet, następnie przechodząc znowu do swojego. – Najpierw dobierzemy Was w pary.
Z boku podszedł do niego niski chłopak, ubrany w długą suknię z niewielkim workiem. Hang klasnął wesoło parę razy w ręce, wspominając, że to jego ulubiona część. Gdy młody był już przy tym psycholu, otworzył wór, a ten zanurzył swoją owłosioną dłoń w jego wnętrzu, kręcąc parę razy ręką. W końcu zdecydował się jedną karteczkę wyjąć.
- Ayax! - Krzyknął w końcu po odczytaniu zawartości. Nie odezwałem się, nie reagowałem. Przez chwilę. Potem niebieski zaszedł mnie od tyłu i już próbował mnie zmusić do powstania, ciągnąc za koszulką, lecz wyrwałem mu się energicznie, samemu wykonując tę czynność. Jeszcze czego, zle dobrze, że chociaż prąd przestał działać. Czułem na sobie wiele wzroków, których część oderwała się, gdy ten zaczął ponownie grzebać w worku, mieszając jego zawartość. - Znajdziemy Ci partnera. - Zaśmiał się, wciąż grzebiąc w środku. Trwało to nadzwyczaj długo, lecz w końcu wyjął biały światek, po czym go rozwinął i odczytał. - Ayame, wstań!
 

Ayame? Co Ty na to? ;p

Od Atheny

Można by powiedzieć, że jest to dzień jak co dzień, jednak różnił się od pozostałych tym, że miałam wolne. Postanowiłam rozejrzeć się po okolicy. Pomimo, że byłam już tutaj miesiąc nie miałam ani jednego dnia wolnego. Choć jeszcze nie zostałam przydzielona do ochraniania żadnej osoby na wyższym szczeblu wiedziałam, że niedługo zapewne będę do kogoś przydzielona. Na dworze panował upał, z nieba lał się skwar. Pomimo, że byłam raczej ciepłolubnym człowiekiem i wysokie temperatury nie sprawiały mi raczej żadnego problemu miałam jakieś granice tolerancji ciepła, a obecna temperatura właśnie znajdowała się na owej granicy. Założyłam białą, cienką sukienkę sięgającą przed kolano. Wyszłam ze swojej kwatery i ruszyłam długim korytarzem do wyjścia. Wychodząc z budynku nie natrafiłam się na praktycznie nikogo. Ludzie chowali się do chłodnych pomieszczeń a przeszklona klatka schodowa do takich nie należała. Pierwszym miejscem do jakiego się udałam zaraz po opuszczeniu budynku było centrum miasta. Na szczęście owe centrum było blisko mojego mieszkania. Aż dziwne, że w takiej cenie dostałam tak dobrą lokalizację. Pierwszym miejscem do którego weszłam i które przy okazji rzuciło mi się w oczy był sklep muzyczny. Nad wejściem wisiał duży szyld z instrumentami muzycznymi i napisem "Music Shop". Gdy tylko do niego weszłam okazał się być większy niż wyglądał z zewnątrz. Był też większy od tego, który był w moim mieście. Szybko odszukałam miejsce w którym były skrzypce i smyczki. Obejrzałam owe przedmioty. Po pierwszej wypłacie kupię sobie nowy smyczek - zadecydowałam po czym wyszłam ze sklepu. W centrum miasta stała fontanna oraz urządzenia do ochłodzenia się. Było tam dosyć sporo osób, w tym dzieci biegających i krzyczących. Odwiedziłam jeszcze kilka sklepów raczej z powodu zorientowania się w tym co mają oraz w ich cenach niż z powodu kupna czegokolwiek. Nim się spostrzegłam minęło kilka godzin. Szybko skoczyłam na coś do restauracji, a gdy już z niej wyszłam na niebie ukazało się pełno chmur zwiastujących nadejście deszczu. Miałam już wracać ale usłyszałam cichy dźwięk płaczu dziecka, spojrzałam w jego kierunku. Mały chłopiec siedział pod ścianą, wokoło nie widziałam nikogo kto mógłby się nim opiekować. Podeszłam więc do niego.
- Zostawili Cię, co? - zapytałam, a chłopiec uniósł głowę i spojrzał na mnie z wrogością w oczach. Jego białka przybrały czarną barwę i kontrastując z czerwonymi źrenicami wydawały się płonąć nienawiścią. Po chwili rzucił się na mnie próbując wyrwać mi torebkę i uciec ale nie ze mną takie numery. Chwyciłam torbę tak, że dziecko nie mogło nic zrobić - Coś ci chyba nie wyszło - Skomentowałam jego czyn po czym złapałam go za rękę - Teraz pójdziesz na komendę policji i opowiesz co zrobiłeś - W tym momencie z oczu zniknęła cała złość, a pojawił się strach jednak nie na długo, niedługo potem jego ręka zapłonęła. - To akurat na mnie nie działa - Szybko używając mocy swojej arcany ugasiłam ogień. Przejęcie ognia czyjejś arcany było bardzo trudne jednak to był dopiero dzieciak i nie rozumiał jeszcze mocy swojej arcany oraz nie panował nad nią nawet w połowie co było dla mnie dużym ułatwieniem. Dalej chłopak nie stawiał oporu. Odprowadziłam go na pierwszą komendę policji. Po chwili przyjechała jego matka i zaczęła mnie przepraszać za jego zachowanie i próbowała jakoś załagodzić sytuacje. Jak każda matka, broni swojego dziecka przed wszystkim co może je skrzywdzić. Szkoda, że ja tego nie zaznałam. Wychodząc z komendy zaczęło padać. Niewielki jak się wydawało deszczyk przerodził się w okropną ulewę. Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku przystanku autobusowego. Było tam sporo ludzi kryjących się przed deszczem i też kilku stojących na deszczu. Dołączyłam do nich. Nie musiałam czekać długo bowiem autobus nadjechał dosyć szybko. Ludzie natychmiastowo rzucili się do pojazdu przepychając się między innymi. Gdy wsiadałam autobus był już wypełniony po brzegi. Na szczęście się zmieściłam i nie musiałam by czekać na kolejny. Jednak gdy już byłam w środku poczułam szarpnięcie do tyłu. Wypadłam z autobusu, a na moje miejsce szybko wcisnęła się kobieta.
- Pojebało cię?!- wykrzyknęłam natychmiastowo wstając i chciałam już wyciągać babę z pojazdu jednak zanim zdążyłam coś zrobić autobus odjechał - Zajebiście - mruknęłam pod nosem. Chyba będę musiała polecieć.
- Ktoś tu ma gorszy dzień - usłyszałam komentarz zza pleców.
- Nie, ten jest po prostu genialny - odparłam z nutą sarkazmu w głosie po czym się odwróciłam w stronę osoby która wypowiedziała do mnie słowa.

<Ktosiu?>

Terminy Opowiadań!

Hej Miśki~
Z racji tego, ze jeszcze trwają wakacje to nie pilnuję was tak bardzo żebyście pamiętali o postach, ponieważ mam świadomość tego, że jeszcze wielu z was wyjeżdża. Blog jest trudny, więc tym bardziej jestem skłonna zrozumieć, że nie możecie pisać tak często. Mimo wszystko od kilku dni nie widze nawet pierwszego posta od niektórych postaci dlatego tym razem narzucę wam termin. Athena oraz Shanaya mają czas do jutra (17 sierpnia) do godziny 15:00 na napisanie posta w przeciwnym wypadku usuwam wasze postaci z bloga.
~Tavv~
Czekajcie z niecierpliwością, bo niedługo na blogu pojawią się questy! ^^

Od Kilian - C.D Ayax'a

Historia, którą opowiedział mi Hrabia... hmm w sumie czy ja słuchałam co on do mnie mówił? O wiele ważniejsze było teraz dla mnie znalezienie miejsca, w którym nie znajdzie mnie ani straż ani nikt inny z zamku, bo to mogłoby się skończyć między innymi tym, ze natychmiast musiałabym wracać. Życie Królowej wcale nie było takie łatwe jak wszystkim się wydawało. Multum obowiązków oraz inni ludzie na karku to coś z czym borykałam się każdego dnia od ukończenia chyba... 15 lat? To chyba nic złego, ze chce od czasu do czasu uciec od tego wszystkiego i chociaż na chwilę zapomnieć jak ważną rolę pełnie w tym królestwie. Być może to niegrzeczne z mojej strony, ze go nie słuchałam, ale... starałam sobie nie złamać nogi skacząc z kamienia na kamień.
-Czy ty mnie w ogóle słuchałaś? - w końcu chyba zauważył moje chwilowe nierozgarnięcie i powielił swoje pytanie upewniając się czy aby na pewno wszystko zakodowałam w głowię.
-Posłucham tego jeszcze raz w zamku, bo chwilowo dbam o to by sobie nie złamać nogi. - kompletnie nie zainteresowana rozmową ze swoim towarzyszem zawiesiłam wzrok na jednej ze skał, która była niebezpiecznie blisko brzegu wyspy. No.... upadek z takiej wyspy na sam dół (jeżeli jest jakieś dno) mógłby skończyć się tragicznie. Przekalkulowałam sobie kilka rzeczy w głowie i szybko przeleciałam wzrokiem cały krajobraz dookoła. Musiałam też wszystko przemyśleć, bo jakby mój plan nie wyszedł to nie wiem kto skończyłby gorzej.
-Masz dużo siły? - zerknęłam teraz kątem oka na chłopaka, który jakby został zbity z tropu, a jego spojrzenie nagliło mnie do rozwinięcia zdania. - No nie patrz tak na mnie. Pytam poważnie. Masz tyle siły by mnie utrzymać? - zrobiłam dwa kroki do przodu, by być bliżej rozmówcy, a tym czasem mój palce wskazujący dotknął jego klatki piersiowej.
-Możemy się przekonać, aczkolwiek jeszcze nie wiem co ty planujesz. - wychylił się zza mnie tak żeby mniej więcej zorientować się na co ta moja łepetynka mogła wpaść.
Nie słuchając dalszych słów Ayaxa odwróciłam się tyłem i wytworzyłam grubą lianę, która opleciona była dookoła dużego kamienia. Zwisała w dół wyspy wiec teoretycznie gdyby nas nie utrzymał to... po prostu byśmy spadli, a raczej skrzydeł nie rozwinę. Końcówkę liany złapałam w dłoń i przekazałam swojemu koledze obok.
-Łapka tutaj - złapałam jedna jego dłoń i położyłam na swoich lędźwiach oplatając siebie jednocześnie w pasie. - Jak zjedziesz niżej to każę cie zamknąć w lochach. - ostrzegłam żartobliwie patrząc mu głęboko w oczy. Zanim jednak opuściliśmy się niżej nieco poczekaliśmy aż strażnicy tutaj dobiegną, bo nawet jeśli chłopak był niewyobrażalnie silny to mógłby nas długo nie utrzymać, a ja chciałabym jeszcze pożyć. Spuściliśmy się na dół chwilę przed tym jak dobiegli rycerze i tak jak myślałam..... trop im się urwał, a my rozpłynęliśmy się w powietrzu. Przynajmniej tak wywnioskowałam z ich chwilowego otumanienia i tysiąca pytań "Gdzie ona się podziała?".
-Matko.... tyle z niej problemów, że bardzo chętnie sama zrzuciłabym jej dupsko z tronu. - usłyszałam kobiecy głos bardzo blisko nas. Z racji tego, że znam wszystkich swoich rycerzy, a ona była jedną z nielicznych kobiet tam się znajdujących, to nigdy w życiu nie pomyliłabym jej głosu z żadnym innym. Plan był inny i mieliśmy pozostać niezauważeni, ale byłam bardzo ciekawa miny Demanii, która zorientuje się, że słyszałam jej jakże zgryźliwy komentarz na swój temat. Liana wciągnęła nas na górę dzięki mojej Arcanie, a nasza dwójka bezpiecznie stanęła na ziemi. Mina dziewczyny kiedy mnie zobaczyła była po prostu bezcenna.
-Najchętniej to kazałabym ci zakneblować ten niewyparzony pyszczek żebyś sobie przypomniała swoje miejsce, ale wymyślę ci kiedyś jakąś inną karę. - otrzepałam swoje ubrania z niewidzialnego kurzu po czym wyminęłam ja z prawej strony. - A tak poza tym to... - odwróciłam się na pięcie i kiedy ta stała jeszcze do mnie tyłem: ugięłam jej lekko kolana, by czasem nie zapomniała o ukłonie. Nie panując nad tym co się właśnie stało upadłą na miękką trawę, a ja w tym czasie przywiązałam jej nóżki do podłoża cienkimi pnączami. - Teraz sobie tak tutaj posiedzisz aż ci nogi nie odpadną od klęczenia. - powiedziałam spokojnie, jednak tak naprawdę byłam lekko poirytowana brakiem szacunku. Zawsze się tak zachowywała, więc moja tolerancja i tak już wzrosła, a jednak nie mogłam zignorować pewnych zachowań. Powolutku zaczęłam kroczyć w stronę zamku, myśląc ciągle o tym za jaką bożą krówkę ma mnie Hrabia. Oh tak... jestem bardzo milutka i niewiarygodnie naiwna. Do czasu...

>Ayax lub Demanii? <

sobota, 12 sierpnia 2017

Od Ayame CD. Ayax'a [+16]

Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam na niego. Nawet nie raczył na mnie spojrzeć. Szłam obok niego, tak jakby rozmyślając nad odpowiedzią. Może by go tak trochę jakoś zmylić? Już robię go z udawaniem takiej miłej, co całkiem nieźle mi wychodzi. Jednak nie dam sobą rządzić, tym bardziej przez takiego pewnego siebie chłopca. Dobra, wyglądał na trochę starszego, ale chyba w myślach mogę go tak nazwać. Zarozumiały, zapatrzony w siebie chłopak. Najgorszy typ jaki może być, lecz zawsze można coś wyciągnąć od niego. Może coś by się udało. Zaprzyjaźnić się, a potem go jakoś wykorzystać. Nie wygląda na chętnego do zawierania znajomości, zgrywa takiego niedostępnego. Ayame, o czym ty do cholery myślisz?! Dobra, nieważne. On wcale nie jest w moim typie, nawet nie mam swojego typu faceta, bo nie znoszę płci przeciwnej. Wystarczy go jakoś lekko uwieść i potem zgarnąć kasę od Tai'a, za wykonanie zlecenia. Ciekawe tylko jak długo by mi to zeszło. Zawsze można spróbować. Chłopak zatrzymał się, a ja zauważając to zrobiłam ten sam ruch co on. Odwróciłam się do niego z pytającym spojrzeniem.
- Musisz tak za mną łazić? - wycedził przez zęby. Uśmiechnęłam się do niego zalotnie i podeszłam bliżej, gdyż przez moje rozmyślania zatrzymałam się parę kroków od niego. Był ode mnie wyższy o parę centymetrów. Niby z niezłym ego ale prawie niższy. Dzieliło nas może z siedem centymetrów wzrostu.
- Muszę, a przeszkadza Ci to? - schowałam ręcę za plecami i zrobiłam smutną minę. Jakoś za dobrze mi szło to udawanie takiej miłej.
- Owszem, przeszkadza, więc się ode mnie odwal. - wyminął mnie, a ja stałam w miejscu zdziwniona. No do cholery. Tak się kobiety nie traktuje! Podbiegłam do niego i złapałam go za kawałek bluzy którą na sobie miał.
- Nie traktuj mnie jak śmiecia. - wysyczałam, patrząc mu się w oczy. Nasze spojrzenia szybko się spotkały, bo nie spodziewał się po mnie najwyraźniej takiego zachowania.
- Czy ja traktuje Cię jak śmiecia? Nie znamy się i jakiego ty kobieto traktowania ode mnie oczekujesz? Przypomnę, to ty próbowałaś mnie zabić. - zmierzył mnie wzrokiem z pogardą. Prychnęłam cicho, dalej gapiąc się w jego oczy. Niby facet, a tak mnie irytuje. Dobra, to facet i nic tego nie zmieni. Przejechałam dłonią po twarzy.
- Słuchaj mnie... Chce być miła, ale to ty kurwa nazwałeś mnie prostytutką i ty krytykowałeś mój wygląd. Nie moją winą jest, że nie jestem w twoim zjebanym typie. -  powiedziałam podnosząc nieco ton głosu i podchodząc do niego jeszcze bliżej. Stanęłam krok od niego i wyciągnęłam ręcę, gdyż chciałam go popchnąć. Nieoczekiwanie zrobił krok do tyłu. Uśmiechnęłam się lekko przez jego poczynanie.
- Przewidujesz moje ruchy, co? Masz ciekawą Arcanę. - szepnęłam cicho zaklęcie i po chwili w mojej dłoni pojawił się cinisty łuk. Staliśmy w jakiejś zaciemnionej alejce, gdzie prawie nikt nie chodził.
- Nie mam na ciebie czasu, żegnam. - po raz kolejny spojrzał na mnie z pogardą i odwrócił się do mnie plecami, szybko znikając za drzewami. Zacisnęłam pięści i wyrzuciłam gdzieś w bok łuk. Ten zaraz się rozpłynął, zostawiając po sobie lekką smługę dymu. Przeklnęłam w myślach tego zapatrzonego w siebie dupka. Zawróciłam w stronę karczmy. Dostałam chociaż zalicznę, ale przecież on nie pozwoli mi wykonać zadania i reszta kasy poszła się walić. Chciałam wrócić już do domu i się położyć. Niby nie było jeszcze aż tak późno, lecz byłam padnięta. Wezmę sobie ciepłą kąpiel i może znowu coś poczytam. Z wielką chęcią spotkałabym Ayax'a jeszcze raz i kolejny raz. Tylko w bardziej ustronnych miejscach, bym mogła się z nim trochę pobawić. Ciekawe kim jest w hierarchi. Sama wiadomość, że szedł do zamku. Posłaniec? Może i tak. Nie wiem. Szłam spokojnie w stronę domu. Nie zostało mi za wiele do przejścia, a zaczynało się już ściemniać.

▼▲▼▲

Założyłam czysty różowy podkoszulek w fioletowe kropki i krótkie, różowe spodenki od piżamy. Nie wiem czemu miałam taki kolor ciuchów, ale były one wygodne i wyglądały całkiem fajnie, jak na różowy kolor. Gorąca kąpiel jednak jest bardzo przyjemna. Siedziałam przy książce z kubkiem kawy w dłoni. Kawa na wieczór to może i zły pomysł, najwyżej nie usnę w nocy. Nie miałam żadnych planów na jutro więc mi to tam nie szkodzi. Raven siedział mi na kolanach, bawiąc się materiałem spodenek. Nie przeszkadzało mi to, byłam już nawet do tego przyzwyczajona bo często tak robił. Odłożyłam na bok książkę i dopiłam kawę. Obok książki położyłam kubek i oparłam się o kanapę z cichym westchnięciem zadowolenia. Wzięłam kruka na ręcę i wstając z fotela, położyłam go na nim. Najwidoczniej nie spodobało mu się przerwanie jego zabawy, bo udziobał mnie w palca. Pogroziłam mu nim i skierowałam się w stronę łóżka. Położyłam się na nim, nawet nie
przykrywając się kołdrą. Przytuliłam do siebie poduszkę i podkurczyłam jedną z nóg. Zgasiłam lampkę obok siebie i zamknęłam oczy. Mam nadzieję, że po tej kawie dam radę zasnąć. Rozmyślałam o ostatnich wydarzeniach. Nie wydarzyło się nic ciekawego, nawet nie wykonałam zlecenia, przez co mogę dostać opiernicz. Najważniejsze, że mam załatwioną kasę na najbliższe dwa, trzy miesiące. Jest to chyba jedyna rzecz, którą nie muszę się martwić. Ziewnęłam i już prawie usnęłam, gdy usłyszałam otwierane drzwi. Nie przypominam sobie bym ich nie zamykała, więc było to dziwne. Nikt oprócz mnie nie miał klucza do tego domu, no chyba, że właściciel ale nawet on nigdy się tu nie zjawił bez zapowiedzi, a tym bardziej nie o tej godzinie. Wstałam szybko z łóżka, a kruk zerwał się z fotelu i podleciał do mnie. Wyczuwałam od niego strach. Usiadł mi na ramieniu i rozglądał się dookoła, tak samo jak ja. Usłyszałam cichą rozmowę dwóch mężczyzn. Pewnie złodzieje czy coś podobnego. W mojej ręcę pojawił się łuk, a w drugiej trzy strzały. Wyciągnęłam przed siebie łuk i Naciągnęłam cięciwę, nakładając na nią jedną ze strzał. Po ostatnich obrażeniach jakie odniosły moje kruki, wolę ich na razie nie przemęczać. Chociaż pewnie i tak one tego nie odczuwają. Gdy tylko jeden z chłopaków wyłonił się zza drzwi, od razu dostał strzałę w głowę. Padł na podłogę, a ja już naciągałam drugą strzałę. Stałam w miejscu czekając aż ten drugi wyjdzie z ukrycia. Nie słyszałam już żadnej rozmowy, co lekko mnie zaniopokoiło. Nawet nie słyszałam kroków, może uciekł. Nagle poczułam silne uderzenie w plecy. Zachwiałam się spadając na kolana i odsłaniając plecy dla mojego oprawcy. Uśmiechnęłam się lekko. Do chłopaka dołączyło jeszcze dwóch innych.
- Co z nią robimy? - zapytał jeden z nich. Nie dam się tak łatwo.
- Momento Mori... - powiedziałam cicho, a tamci od razu przestali gadać. Koło mnie pojawiły się trzy kruki, które skierowały się w ich stronę. Wstałam powoli i odwróciłam się do nich z lekkim uśmiechem.
- Myślisz, że te kruki nas zabiją? - zaśmiał się blondyn. Niech nie myślą pochopnie.
- Róbcie z nimi co chcecie, tylko nie pobrudźcie mi mieszkania. - machnęłam niedbale ręką i przeglądałam się ich zdziwionym miną. I tak będę musiała sprzątać. Ptaki rzuciły się na mężczyzn, a Raven dołączył do nich. Przyglądałam się krwawej scenie z szerokim uśmiechem. Kruki powoli wbijały dzioby w ich ciało, co jakiś czas wyrywając kawałki mięsa. Widziałam nawet, że jeden z nich zabrał się za oczy. Nie chciałabym znaleźć się na ich miejscu. Na samym początku krzyczeli, lecz po paru minutach najwyraźniej zemdleli przez utratę zbyt dużej ilości krwi. Mi to było nawet na rękę. Wyszłam z pokoju zostawiając ptaki z nimi. Niech się jeszcze pobawią, a ja coś zrobię z ciałem tego pierwszego. Powtórzyłam zaklęcie, a w domu pojawiło się jeszcze sześć kruków, które poleciały pomagać reszcie w ofiarach. Nawet grzecznie po skończonej uczcie, zabrały kości i wyrzuciły je gdzieś w lesie. Na zabrałam mop i zaczęłam czyścić resztę krwi. Mam nadzieje, że uznają ich za zaginionych, a nie zabitych. Źle by było, gdyby ktoś mnie nakrył. Po wyczyszczeniu całego miejsca zbrodni, kruki wróciły do swojego świata, a ja do łóżka. Ziewnęłam i spojrzałam ostatni raz na to miejsce. Trzeba się niedługo przeprowadzić. Zamknęłam oczy i zasnęłam.

▼▲▼▲

Obudziłam się stosunkowo wcześnie, nawet jak dla mnie to za wcześnie. Podniosłam się do siadu i przetarłam dłońmi zaspane oczy. Poszłabym jeszcze spać, lecz pewnie nie usnę. Trzeba znowu zabrać jakieś zlecenie na zapas. Wolałabym wynająć jakieś lepsze mieszkanie lub dom. Tutaj jest zdecydowanie za dużo kurzu. Jeszcze trochę tu pomieszkam i wynosze się stąd. Może kiedyś uda mi się ukraść lub kupić konia. Kto wie. Przebrałam się w czarne jeansy i czarną koszulę. Nawet nie jedząc śniadania, wybiegłam z domu zostawiając w nim kruka. Jednak dziwnie to wyglada jak tak duży ptak siedzi ci na ramieniu. Wolę unikać ludzkich spojrzeń w moją stronę. Musiałam najpierw kupić coś do jedzenia, gdyż moja lodówka była pusta. Skierowałam się w stronę targu. Zawsze przy sobie miałam parę monet, więc powinno mi starczyć na coś do jedzenia. Resztę zostawiałam w domu na wszelki wypadek. Weszłam na alejkę na której znajdował się targ. Zaczęłam od kupowania jakiś owoców, miesą i takich innych. Parę butelek wody, soku. Dokupiłam jeszcze herbatę i kawę bo za dużo ich pije. Skusiłam się na kupienie kawałka arbuza. Tak dawno to nie jadłam. Gdy skończyłam swoje zakupy, wolnym krokiem wyszłam z targu. Szłam dość zaludnioną ulicą, trzymając jedzenie w reklamówkach, a niektóre w rękach. Po mimo tak małej kwoty jaką ze sobą miałam i tak kupiłam dość dużo. Nie patrząc przed siebie, wpadłam na kogoś, wypuszczając z rąk trzymaną przeze mnie część jedzenia. Gdzy już miałam podnieść głos na osobkę która na mnie wpadła, dostrzegłam czarnę włosy i tą ostatnio mi tak dobrze znaną twarz.
- Oj, przepraszam, jaka ze mnie niezdara... - uśmiechnęłam się głupio. Nie wiem czemu zawsze przy nim udaje taką milutką. Może i próbuje wyciągnąć od niego jakieś informacje, ale nie powinnam zniżać się do takiego poziomu. No trudno. Czułam na sobie jego wzrok, gdy schylałam się po upuszczone rzeczy. Kiedyś wydrape mu te oczy. Spojrzałam się na niego i czekałam na jakieś słowo z jego strony. Ciekawe czy wogóle się odezwie.

Ayax? 

czwartek, 10 sierpnia 2017

Od Ayax'a - C.D Ayame

Prychnąłem z niedowierzania. Granica między odwagą a głupotą jest cienka, a Ayame właśnie już dawno przekroczyła tę drugą stronę, ciągle się w nią zagłębiając. Niewyobrażalna bezmyślność, która płynęła z jej mowy i poczynań, sprawiała, że czułem swego rodzaju niechęć do tej osoby. Jednak czego się nie robi dla urozmaicenia dnia.
- Działaj. – Powiedziałem, podchodząc dwa kroki do przodu w jej stronę.
Strzała delikatnie zsunęła się po mojej klatce piersiowej aż do mostka, sprawiając przyjemne mrowienie towarzyszącemu czarnemu dymowi, który rozprowadzał się po najbliższej przestrzeni.
- Tak o? – Spytała lekko zdziwiona, łapiąc sztywniej łuk i odrywając strzałę od mojej koszuli, następnie ją napinając. – Łatwo było.
- Może i teraz. – Stwierdziłem, na co dziewczyna posłała mi pytające spojrzenie. – Ludzie z mojej lewej będą świadkiem Twojego czynu. – Przekręciłem głową w stronę, o której wspomniałem, wgapiając się w trzy osobistości, plotkujące na swoje tematy.
- Nic Ci to nie da. – Zaśmiała się lekko. – Przecież i tak zginiesz, a strzała nawet nie wyda ani jednej fali dźwiękowej.
- Kto tu powiedział, że o dźwięk strzały chodzi? – Spytałem, wymuszając ironiczny uśmiech. – Spójrz tam. – Wskazałem palcem na kamerę zaraz po lewej od wschodniej bramy. – Nagrają Cię, a Ty się przedstawiłaś. Z tego, co wiem niewiele Ayame się tutaj błąka o ciemnych, krótkich włosach. Będziesz stracona. W końcu to nie jest kamera ze sklepu spożywczego, z której można wszystko łatwo usunąć.
Ayame spojrzała się jeszcze raz za siebie w stronę obiektywu. Osobiście uważałem ją za psychopatkę, która pomimo mojej gatki może i tak zrobić coś nieoczekiwanego. Przecież z własnej woli nie spojrzałbym w jej błękitne oczy, które chowając się za rażącym światłem, zmieniają optycznie kolor na szarość. Z tych oczu doskonale widać odbicie, a z moją Arcaną również to, co zaraz się wydarzy.
- „Szpieg grozi hrabi łukiem” – Zacytowałem nieco niższym tonem, unosząc lewy kącik ust ku górze. – Nie zrujnowałoby to Twojej reputacji?
- Nie Ty jesteś od tego, żeby to oceniać. – Mruknęła niezadowolona, wciąż trzymając napięty łuk ze strzałą opartą o cięciwę.
- Niekoniecznie o mnie mowa. – Zwróciłem uwagę. – Który pracodawca każe Ci zabijać? Raczej żaden, w końcu nie jesteś zabójcą, a szpiegiem, który pozwala sobie na zbyt wiele.
- Skąd możesz wiedzieć, że akurat nie dostałam zlecenia zabójstwa? – Spytała, uśmiechając się szyderczo.
- Widać, że Tai Cię przysłał. Ten tchórz nawet nie śmiałby wspomnieć o czymś takim w moją stronę. Chyba nie chcesz, żebym osobiście się tego dowiedział? – Zapytałem, już nieco poważniej i zimniej. – A, no i jeszcze jedno. Im dłużej tu jesteś, tym dłużej kamera koduje naszą rozmowę. Nie chcę tracić na Ciebie więcej czasu, więc idź sobie, póki mnie jeszcze doszczętnie nie wkurwiłaś.
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, celując swoją bronią w stronę kamery. Mówiłem już, że jest lekkomyślna?
- Nie radzę. Straż zgarnie Cię szybciej, niż tutaj przyszłaś. – Poinformowałem ją, mimo że nie była to jedyna sugestia, którą mogłem jej podrzucić.
Wyglądała na to, że wiedziała o tym, co ją czeka i że nic nie zdziała, wiec opuściła swoją broń, która chwilę potem rozpłynęła się jej w dłoni. Odwołała zaklęcie, chociaż jedna mądra czynność, jaką u niej zauważyłem. Kolejno wyciągnęła ręce do tyłu, łapiąc za kaptur i zarzucając go na głowę. Bez słowa ruszyła swoim sprężystym chodem w stronę miasta. Wprawdzie mruknęła coś jeszcze pod nosem, lecz niespecjalnie jej słuchałem. W końcu poleciała po rozum do głowy, a już myślałem, że takowego nie posiada. Skierowałem się w stronę zamku, po czym wyciągnąłem lewą rękę do przodu, by sprawdzić, która godzina. No pięknie, zmarnowałem na nią więcej niż pięć minut.
Przekręciłem delikatnie głową na boki, po czym opuściłem dłoń. Nie podobała mi się ta akcja, chyba będę musiał poważniej porozmawiać z Tai’em.

▼▲▼▲

Okazało się, że Lloyd zna tego gościa nie od piątku. Ba, nawet wie jego adres. Nie zdradziłem mu przyczyny, lecz wyciągnąłem tę ulicę i numerki od niego. Właśnie z tego powodu aktualnie kierowałem się na północ. Było już późno, Słońce schowało się za horyzontem. Dało dzięki temu szansę zalśnić wielu innym gwiazdom, co o ironio, mogłoby się odnieść przenośnią do naszego kochanego społeczeństwa. Księżyc natomiast, ta biała patelnia unosząca się nad naszym niebem, odbijała światła, sprawiając, że najwięcej uwagi jest mu zwracane, mimo że żywi się blaskiem innych. Znowu aluzja do nas? Owszem.
Będąc już na odpowiedniej przecznicy, miałem okazję rozejrzeć się po osiedlu. Nie było jakieś najwyższej klasy, ale też na pewno nie należało do tych, harujących za najniższą krajową. Jako hrabia miałem jednak o tym trochę pojęcia, więc domyślałem się, że był może… bednarzem? Och, nie to było teraz moim priorytetem. Jego dom znajdował się na końcu ulicy, za którą już wybudowane kolejne schody, prowadzące do innych wysp. Nie wyglądał na najgorszy. Może był jednak cieślem? Dach nie wznosił się ostro do góry jak piramida, lecz swobodnie i lekko stykał się ku górze. Nowocześnie. Zakładam, że mieszka sam, ponieważ niewielki ogródek mimo zadatków był niechlujny oraz zarośnięty. Podszedłem do czarnej furtki ozdobionej w rozmaite wzory, pociągając za klamkę. Były otwarte, co wprawiło mnie w niemałe zdziwienie. Wszedłem na jego posesję, od razu kierując się do drewnianych drzwi frontowych. Wparowałem bez zbędnych ceregieli z niemałym hukiem zatrzaskujących się od tyłu drzwi.
- Co do chuja…
Dźwięk dochodził z pomieszczenia na końcu holu. Jedyne było oświetlone, więc na pewno tam znajduje się ten pustak. Jeżeli okaże się, że to nie on i Lloyd podał mi zły adres, powykręcam mu nogi i wrzucę do rzeki.
Zza ściany wyłonił się ten blondas z miną, która będzie mnie chyba śmieszyć do końca życia. Miał na sobie jedynie niesfornie założone spodnie z rozpiętym paskiem. Górnego nakrycia nie raczył założyć, co nieraz się zdarza samotnym typom, pijących alkohol przy propagandowej telewizji.
- Co Ty tu robisz? – Krzyknął lekko przerażony.
Nie słuchając go, od razu zacząłem iść przed siebie w jego kierunku. Ten odsunął się na koniec pokoju, wychodząc z przejścia. Dobrze, że tak zrobił, ponieważ gdyby mi to zasłonił, mogłoby się źle skończyć. Potem jednak jego poczynania mnie rozbroiły. Nie dość, że totalny ułom i nieudacznik, który boi się zwykłego podejścia, to jeszcze dziwki sobie sprowadza, gdy daje komuś zlecenie, poważne zlecenie. Tak, blondynka o kręconych, krótkich włosach i ostrym makijażu z wyraźnie podkreślonymi ustami zasłoniła swoje zapewne nagie ciało kocem. Była pełna strachu i niepokoju, nerwowo przemierzając nas wzrokiem. Szybko podszedłem do krzesła, na którym leżały kobiece ubrania.
- Wynoś się. – Powiedziałem, podając jej ciuchy.
Ta siedziała w bezruchu, ale po chwili okryła się jasnoniebieskim kocykiem i pospiesznie wyszła z pokoju w stronę korytarza.
- Prostytutki sobie szukasz? A co z tamtą w kasynie? – Spytałem nieco wyższym tonem, buzując się w środku.
- Spokojnie, może napijmy się czegoś. – Wysunął prawą rękę do przodu, pokazując jej wewnętrzną część, co oznaczało, bym się zatrzymał.
- Tak, najlepiej tym razem na Twojej stypie. – Podszedłem do niego.
Usłyszałem, jak ktoś hałasuje, więc odruchowo spojrzałem w tamtą stronę, mianowicie na hol, w którym blondynka ubierała się do wyjścia. Jeszcze czego.
- Wypierdalaj! – Wykrzyknąłem w jej stronę, na co ta spojrzała na mnie krzywo.
- Psychopaci. – Mruknęła, wychodząc z domu i zamykając drzwi z impetem.
- Na jakiej stypie? – Tai wrócił do tematu.
Dalsza rozmowa nie należała do jego najprzyjemniejszych, ale dla mnie nie była najgorsza. Z małą satysfakcją słuchałem, jak ten tłumaczy się ze wszystkiego. Aż taki jestem straszny, że wyglądałem, jakbym stał z co najmniej trzyosobową obstawą? Wyjaśnił mi sporo, lecz zanim ochłonąłem, miał okazję bliskiego spotkania z moją pięścią. Normalnie bym mu nie wierzył, ale jego postawa zbitego szczeniaka była zbyt poniżająca, żeby kłamał. Oczywiście zawsze zachowuję rezerwę w ufności, jak i było tym razem.

▼▲▼▲

Nazajutrz miałem umówione spotkanie, więc udałem się planowo do jednej z karczm w centrum. Nie było tłoczno, bowiem to dopiero czwartkowa dwunasta. Wstąpiłem do chaty, popychając drzwi do przodu i wywołując tym samym charakterystyczny dźwięk rdzewiejących zawiasów. Rozejrzałem się kątem oka po pomieszczeniu. Nie była to taka typowa karczma, ponieważ miała nowoczesne elementy. Były tylko cztery osoby, w tym barman, polerujący kieliszki od szampanów na dzisiejszy wieczór. Zasiadłem przy ostatnim stoliku obok okna, wgapiając się na pojedynczych przechodni. W pewnym momencie mężczyzna stojący za barem podszedł do mnie, pytając się o zamówienie. O dziwo zaproponował mi nawet jakieś potrawy z ich „menu”. Nie skorzystałem, mówiąc, że czekam na kogoś. Ten wzruszył ramionami, informując mnie, że przyjdzie później, po czym odszedł. Ponownie wbiłem wzrok w plac, nad którym rozchodził się szereg restauracji, karczm i lodziarni. Niebo nabrało specyficznego, bladego odcieniu, który mimo swoich błękitnych przebitek utrzymywał swoją szarą kolorystykę. Chmury również sobie nie odmówiły, podnosząc się dzisiejszego dnia nienaturalnie ku górze i tworząc lekką, lecz przyjemną dla oka mgłę.
W pewnym momencie usłyszałem powiadomienie pochodzące z telefonu. Oderwałem swój wzrok od nieskazitelnie czystej szyby, kierując go zaraz to na ekran sprzętu. W tym samym czasie usłyszałem również ruch zardzewiałych drzwi, lecz nie to przykuło moją uwagę. Rispor, bo tak nazywała się osoba, z którą miałem dzisiaj się tutaj spotkać, nie przyjdzie, ponieważ miał wypadek, idąc w tutaj. Niefortunnie prawie spadł ze schodów, które łączą wyspę, tym samym narażając swoją kostkę na zwichnięcie. No, i tak też się stało. Wysłał mi zdjęcie siebie w szpitalu ze specjalnym usztywniaczem na to miejsce. Niby nie napisał wprost, że tam jest, ale było widać po otaczającym go tle. Nienawidzę być wystawiany, lecz tutaj nie miałem sporo do gadania.
Nagle oderwałem ślepia od telefonu, kierując je na wprost, skąd słyszałem nasilające się kroki. Ayame, której nazwiska nie było mi dane znać, kierowała się w moją stronę ubrana w garnitur. Czyżby wracała z balu przebierańców? Bardzo możliwe. Spuściłem z niej wzrok, lecz niedługo później mimowolnie zwróciła znowu na siebie uwagę, zasiadając naprzeciw mnie. Coraz bardziej mnie irytowała
- Co tam masz? – Spytała milutkim głosem, wyglądając z góry na moje wiadomości.
Wyłączyłem wyświetlacz, po czym wrzuciłem telefon do mojej kurtki.
- Jeżeli szukasz informacji, nie znajdziesz ich. – Zacząłem, podnosząc się. – Tai już więcej zleceń Ci nie da.
Wstałem, po czym zacząłem kierować się do wyjścia. Zapamiętałem, że na twarzy dziewczyny było wymalowane zdziwienie. Chwilę potem już byłem na zewnątrz, biorąc oddech świeżego powietrza, które nie przesiąkało zapachem chmielu.
- Zacznijmy od nowa. – Dołączyła się do mnie, idąc równym krokiem. – Jestem…
- Nie rozumiesz, że gra skończona? – Przerwałem jej w pół zdania. – Nie wywiązałaś się z rzekomej umowy, więc również nie dostaniesz wynagrodzenia.


Ayame?

Nowa Postać ~ Inga Moa!

|| silaplaczu@gmail.com || ALISZ (howrse) || ALISZ (na chacie) ||
GŁOS|: Irelia Voice
~~~

środa, 9 sierpnia 2017

Od Ayame CD. Ayax'a [16+]

Piękny słoneczny poranek. Czego tu chcieć więcej? Spojrzałam za okno, gdyż niedawno się obudziłam. Zmrużyłam lekko oczy gdy promienie światła padły na moją twarz. Skierowałam się do drewnianej i trochę już zniszczonej szafy. Dzisiaj miałam zamiar nie rzucać się w oczy, więc zrezygnowałam z garniaka. Założyłam moją ulubioną, czerwoną koszulę w kratkę i na to czarną pelerynę z dużym kapturem by zakryć twarz. Założyłam do tego jakieś czarne spodnie i byle jakie buty. Trafiłam akurat na już trochę zniszczone. Podeszłam do mojej szafki z oszczędnościami i otworzyłam ją małym kluczykiem. Zerknęłam na resztki monet i głośno westchnęłam. Zgarnęłam połowę z nich i zamknęłam szafeczkę. Muszę szybko znaleźć jakieś zlecenie bo nie starczy mi na czynsz. Zostało mi tylko może na trzy obiady. Ruszyłam w stronę drzwi i wychodząc przed dom, zamknęłam je. Rozejrzałam się dookoła, a mój pierzasty przyjaciel usiadł mi na ramieniu. Zarzuciłam na głowę czarny kaptur i ruszyłam przed siebie w kierunku środku miasta. Jednak to tam jest najwięcej osób, które mają jakieś ciekawe zlecenia. Mimo ponad 30 stopni nie zrezygnowałam z okrycia głowy. Nie chciałam jednak by ktoś jakoś dobrze widział moją twarz. Stanęłam na środku rynku, rozglądając się za tablicą ogłoszeń. Ha! Nie tylko w karczmie można znaleźć jakieś fajne zlecenia. Gdy tylko zauważyłam dość sporą tabliczkę, od razu do niej podbiegłam zwracając tym samym uwagę paru ludzi. Cholerka. Czego nie robi się dla pieniędzy? Dokładnie przeczytałam każde z nich, lecz nic nie przykuło mojej uwagi. Szukałam czegoś w stylu "zdobądź wiadomości, a potem jak chcesz to zabij". Z grymasem na twarzy skierowałam się do karczmy. Niestety to jedyne rozwiązanie. Stanęłam przed karczmą, zastanawiając się czy to dobry pomysł. Rzadko bywam w takich miejscach. Po chwili namysłu weszłam do niej wolnym krokiem, tym samym zwracając na swoją postać spojrzenia innych. Przeklnęłam się w duchu za mój dzisiejszy widok. Pewnie rzadko widuje się osobę z krukiem na ramieniu i w dodatku z prawie całą zasłoniętą twarzą. Rozejrzałam się zwracając tylko uwagę na twarze ludzi. Gdy skończyłam usiadłam przy barze. W mgnieniu oka znalazł się koło mnie barman, a ja zdjęłam moje nakrycie głowy.
- Co podać młoda damo? - spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Próbowałam się uśmiechnąć, lecz wyszedł pewnie on dziwacznie. Uśmiechać się do płci przeciwnej. No chyba nie.
- Nie chcę nic. - na te słowa barman się skrzywił i już chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam łapiąc go za koszulke i przyciągając do siebie. - Słuchaj. Potrzebuje jakiegoś zlecenia od kogoś. Dobrze płatne. 
- Em... Tamten gościu w rogu. - wskazał na faceta w garniaku. - Wspominał coś, że ma jakieś zlecenia, ale myślałem, że tylko bredzi.
- Dzięki. - wycedziłam przez zęby i puściłam chłopaka. Parę osób przyglądało się moim poczynanią. Wstałam z wysokiego barowego krzesła i skierowałam się do tego gościa. Fajka w ustach i garniak. Wygląda na kogoś ważnego więc może i dużo zapłaci. Usiadłam na krześle które było naprzeciw niego. Zarzuciłam nogę na nogę i oparłam się łokciami o stół, przyglądając mu się. Ten tylko patrzył się na mnie w szoku. Uśmiechnęłam się widząc jego minę i zaśmiałam cicho. Chłopak zgasił papierosa i także oparł się o stół, spoglądając na mnie.
- Czegoś chcesz? Nie wyglądasz mi na prostytutkę. - uśmiechałam się dalej, lecz nie ukrywajmy. Gdybyśmy nie byli w barze, jego flaki już dawno lerzałyby na podłodze, mózg gdzieś na ścianie, a dalej to już nie wspominam. Pewnie moje kochane kruki by się nim zajęły.
- Owszem, chce i dobrze myślisz. Nie jestem prostytutką. - powiedziałam jeszcze milutkim głosikiem, po czym zmieniłam to na bardziej ostry. - Mam nadzieję, że masz jakieś zlecenie. Potrzebuje kasy. - facet uśmiechnął się do mnie szeroko i poprawił garnitur.
- Dobrze trafiłaś. Więc mam dla Ciebie pewne zadanie, jeśli oczywiście je przyjmiesz. Bo wiesz, gram wieczorami w kasynie. - ściszył ton swojego głosu by nikt go nie usłyszał. - I wiesz, jest taki jeden chłopak który zawsze wszystko zgarnia. Myśle, że kantuje. Mogłabyś to sprawdzić i coś z tym zrobić? 
- Zależy jaka stawka. - uśmiechnęłam się, licząc na pożądne wynagrodzenie. Wyciągnął w moją stronę dość dużą sakiewkę z monetami.
- Tutaj masz zaliczkę. Jak go załatwisz dostaniesz więcej. - uśmiechnął się, a ja zabrałam sakiewkę z wielkim uśmiechem i uścisnęłam jego dłoń. Odwzajemnił mój gest.
- To powodzenia. - powiedział o odszedł od stołu.
- Dziękuj! - krzyknęłam na odchodzę i zerknęłam na sakiewke która była trochę ciężka. Jakiego mam dzisiaj farta. Jak tu mam czynsz na jakieś trzy miesiące! Wybiegłam jak najszybciej z karczmy. Chciałam schować moje oszczędności bo jednak zaraz bym je pewnie wydała. Dostałam też opis tego chłopaka którego miałam wyszukać i go śledzić. Ustaliłam z tym facetem, że dzisiaj do kasyna pójdę jako jego towarzyszka, a gdy mój cel wyjdzie z kasyna ide za nim. Otworzyłam drzwi od domu już całkiem rozmyślona. Szybko znalazłam się w środku i schowałam sakiewkę do szafki na klucz. Zdjęłam z siebie ciuchy zostając w samej bieliźnie i otworzyłam szafę. Nie przystoi iść w garniturze ani jakiś koszulach. Jedyne co mi zostało do wyboru to sukienka. Wyjęłam pierwszą z szafy. Miałam tylko trzy więc dużego wyboru nie miałam. Pierwsza wyglądała raczej jak na jakieś wieczorne spotkanie z chłopakiem. Dziękuję za kupienie mi ich moim starym znajomym. Druga wyglądała lepiej. Do połowy ud z materiału podobnego do aksamitu. Miała gruby materiał, więc fajnie to wyglądało. Na szczęście była no krótkim rękawie co było dla mnie idealne. Trzecia zaś była na piersi, więc z tej od razu zrezygnowałam. Zostawiłam tylko tą która najbardziej mi pasowała. Musiałam założyć buty na obcasie. Żegnajcie moje stopy. Do kompletu wzięłam czarne szpilki i tego samego koloru dość dużą torebkę. Musiałam spakować buty na zwianę. Pewnie będę już dzisiaj musiała gonić tego dupka na którego mam zlecenie, a w szpilkach daleko nie pobiegnę. Wsadziłam już do torebki buty na zmianę i trochę kasy. Pewnie trzeba będzie się czegoś napić. Zarzuciłam jak na razie na siebie szlafrok i zawiązałam go w pasie. Zawsze chodziłam boso bo jak dla mnie tak było wygodniej. Kruk już dawno usnął na kanapie, a ja siedziałam czytając jakąś książke.

▼▲▼▲

Nawet nie wiedząc kiedy, przeczytałam całą książkę. Miała może ponad 300 stron, a jako iż uwielbiam czytać to dość szybko się z nią uporałam. Zerkając na stary zegar zrozumiałam, że za godzinę mam się stawić w kasynie. Cholera. Założyłam na siebie sukienkę, która mimo wszystko dobrze na mnie leżała. Założyłam obcasy i wzięłam do ręki torebkę. Stanęłam przed niewielkim lustrem poprawiając włosy i malując usta bezbarwnym błyszczykiem. Gdy wyglądałam już dość dobrze wyszłam z domu, zostawiając w nim kruka. Gdybym z nim poszła wyglądałabym zbyt podejrzanie. Zamknęłam dom i skierowałam się w kierunku kasyna. Miałam to niego piechotą jakieś 20 minut, więc przez całą drogę myślałam co zrobić z moim celem. Moje rozmyślania przerwało szturchnięcie w ramię. Odwróciłam się i ujrzałam mężczyznę który dał mi to zlecenie. Uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił mój gest. Podał mi rękę, a ja ze zdziwieniem mu ją podałam. Weszliśmy razem do środka. Wiedziałam o moim towarzyszu tylko to, jak ma na imię. Zwie się on Tai i jest troszkę ode mnie starszy. Od razu po wejściu do kasyna trudno mi było złapać powietrze. Za dużo woni alkogolu, dymu papierosowego i najprawdopodobniej dragów. Ciekawe ile tutaj wytrzymam nie mdlejąc. Szłam za rękę z Tai'em do grupki jego znajomych, gdzie siedział chłopak którego mam śledzić. Rozpoznałam to od razu. Potem odetnę sobie tą rękę. Nie wiem czemu to robie, ale sumka za to zlecenie jest niezła. Więc gram milutką i robie wszystko by jakoś udało mi się wyciągnąć te informacje. Tai dosiadł się do grona swoich znajomych, a ja usiadłam blisko niego, opierając się o jego ramię. Wszyscy spojrzeli na mnie z uśmiechem na co go odwzajemniłam.
- No to widzę, że nasz przyjaciel znalazł sobie dziewczynę. - zaśmiał się jeden.
- Raczej prostytutkę. - dodał od siebie czarnowłosy chłopak, czyli Ayax, mój cel.
- Przepraszam bardzo, ale nie jestem prostytutką. - puściłam mu oczko, a ten zjechał wzrokiem na moje piersi.
- Pewnie dlatego, że jesteś płaska. - odpowiedział mi ze spokojem, na co ja zacisnęłam dłoń na dłoni mojego towarzysza. 
- Ayax, to kobieta. Trochę szacunku. - odezwali się tamci, a ja prychnęłam z niezadowolenia. 
- Dzisiaj nie pozwolę Ci wygrać. - uśmiechnął się Tai i skierował się do stołów. - Idziemy grać chłopaki, a ta ślicznotka będzie nas obserwować. - udałam zawstydzoną i udaliśmy się do jednego ze stołów. Usiedli przy stole, a ja rozdałam karty. Może i umiem grać w karty, lecz nigdy nie interesował mnie jakoś bardzo hazard i rozdałam im tylko raz. Zajęłam miejsce obok Ayax'a, zaglądając mu w karty, czym jakiś bardzo się nie przejął. Nawet ręką na kolanie się nie przejął. No to nieźle...

▼▲▼▲

Zakończyli parę rund, przez co mój szef przegrał. Trochę słabo no ale trudno. Podałam Ayax'owi jego nogrodę, czyli żetony. Uśmiechnął się szczęśliwy i zabrał je do sakiewki. Barman podszedł do nas widząc, że zakończyliśmy grę i poprosił o zamówienie. Wszyscy zamawiali jakieś wino czy piwo, co lekkiego. Ja jednak postawiłam na coś mocnego.
- Whiski. - powiedziałam stanowczo, a barman odszedł. Chłopcy spojrzeli się na mnie zdziwieni. Jakoś trzeba przeżyć jeszcze ten czas gdy tutaj będę. Po chwili otrzymaliśmy nasze zamówienia. Oni sobie tam ze sobą gadali, od czasu do czasu zaczynając też jakiś temat ze mną. Pijłam powoli Whiski. Dali mi jakieś z wysokiej półki. Muszę potem podziękować Tai'owi. Odstawiłam pustą szklankę znudzona. Oni dalej sobie rozmawiali i sprzeczali się o jakieś rzeczy. Wreszcie usłyszałam jak wszyscy się żegnają. Niechętnie cmoknęłam Tai'a w policzek, by zmylić chłopaków i skierowałam się do wyjścia. 
- Ja już idę, do zobaczenia kochanie. - uśmiechnęłam się szeroko i zniknęłam za drzwiami. Usłyszałam czyjeś westchnięcie i wwaliłam się w kogoś. Szczerze to zrobiłam to specjalnie. Najpierw jakiś kontakt z ofiarą, a potem atak! Wpadłam w jego ramiona, przez co odruchowo mnie złapał. Spojrzałam na niego słodkimi oczkami nie odsuwając się. Nie wyglądał na jakiegoś starszego ode mnie. Patrzyłam się w jego oczy, przez co nasze spojrzenia się spotkały.
- Przepraszam, dawno nie chodziłam w obcasach i po prostu po tylu godzinach już nie daje rady... - uśmiechnęłam się niewinnie. Trochę go to zmyliło więc lepiej dla mnie.
- Spoko, nic się nie stało. - odsunęłam się lekko od niego, lecz dalej stałam blisko. Otrzepałam lekko sukienkę i poprawiłem ją, bo podwinęła mi się z tyłu. 
- Wiem, że dziewczyna nie powinna tak zapraszać, lecz może chcesz wyskoczyć gdzieś? - zaproponowałam. Nie wiem czemu o to zapytałam ale miałam nadzieję, że odmówi.
- Przepraszam ale idę się spotkać z kimś innym. - przytaknęłam lekko głową w geście zrozumienia. Rozeszliśmy się w swoje strony. Zabrałam przy wyjściu mój płaszcz, a raczej pelerynę i zdjęłam te cholerne buty. Miałam już to gdzieś i zaczęłam iść za nim na bosaka. Nie miałam czasu na założenie butów. Szłam w odpowiedniej odległości od niego i zarzuciłam na głowę kaptur. Reszta już poszła gładko. Weszłam za nim do karczmy i zajęłam najmniej widoczne miejsce, czyli te na końcu sali. Nie zamawiałam nic, a tylko oberwowałam Ayax'a. Spotkał się z jakąś dziewczyną. Nic wielkiego, nawet się nie przytulili. Zrezygnowana wróciłam do domu. Nie działo się nic ciekawego, a było już po 1 w nocy. Padałam na twarz. Weszłam do domu i od razu rzuciłam się na łóżko. 

▼▲▼▲

Minęły już dwa dni od tej akcji w kasynie. Dzisiaj chciałam jakoś rozprawić się z tym chłopakiem. Chciałam już te pieniążki w moje rączki. Było popłudnie więc jak dla mnie to dość fajna pora. Znowu ubrałam się luźno. Koszula, jeansy, luźne buty i peleryna z kapturem. Zarzuciłam kaptur na moje czarne włosy, a kruk usiadł mi na lewym ramieniu. Wiem gdzie chłopak ma przebywać bo dostałam informacje od Tai'a. Zaskoczę go, przynajmniej mam taką nadzieję. Już dostrzegłam chłopaka chodzącego po mieście. Szybko pójdzie. Podeszłam do jednego z drzew.
- Bakkurūtsu e. - powiedziałam cicho, przybierając formę kruka. Śledzenie go z powietrza będzie o wiele prostsze. Muszę tylko pamiętać o limicie. Chłopak szedł jeszcze dalej, a ja dosłownie latałam parę metrów nad nim. Gdy tylko się zatrzymał podleciałam na drzewo i zmieniłam się znowu w człowieka. 
- Hikage no yajirush. - powiedziałam sama do siebie, a w moich dłoniach pojawił się łuk i strzały. Nałożyłam na cięciwę łuku jedną strzałę i czekałam na odpowiedni moment. Naciągnęłam ją kiedy chłopak odwrócił się tyłem. Jednym ruchem puściłam cięciwę, a Chłopak nieoczekiwanie zrobił krok w bok, przez co strzała przeleciała obok jego ramienia. Zszokowana, ponieważ wszystko było wymierzone idealnie, a nie myślałam, że chłopak się odsunie, rzuciłam w bok łuk przez co ten znikł zostawiając za sobą czarną smługe. Czarnowłosy spojrzał w moją stronę, a ja zeskoczyłam z drzewa z zamiarem ucieczki. Najwyraźniej chłopak przewidział mój ruch, bo wystawił mi nogę przez którą się przewróciłam, oraz przez upadek kaptur zsunął mi się z głowy odsłaniając moje krótkie, czarne włosy. 
- Ładnie tak? - powiedział tym swoich lekko oschłym głosem. Leżałam dalej z twarzą na ziemi. Pewnie poznał by moją twarz. Zaśmiałam się cicho.
- Kim jesteś? - powiedział przez zęby. Oj, chyba to irytuję. Jednym sprawnym ruchem podniosłam się na równe nogi i się uśmiechnęłam. 
-Ayame! A ty jesteś Ayax! - uśmiechnęłam się szerzej. O nie. Powiedziałam swoje prawdziwe imię. Wpakowałam się w niezłe bagno. Zmierzył mnie wzrokiem.
- Czy my się wcześniej nie widzieliśmy? - zapytał i zmrużył lekko powieki. 
- W kasynie, nieźle oszukujesz. - spoważniałam. Chłopak lekko prychnął.
- Ja nie oszukuję. Po prostu umiem grać. - spojrzał się na mnie z irytacją wypisaną na twarzy.
- Dobra. Daj mi się zabić. Potrzebuje kasy. - po raz drugi użyłam zaklęcia które przywołuje łuk i odsunęłam się kawałek. - Proszę?

Ayax?
2255 słów. Mój rekord w opowiadaniu ^^
A miało być tylko 800 słów :*