Wiecie, co jest najbardziej idiotycznego w byciu szpiegiem? Nawiązywanie sztucznych relacji.
Z dniem dzisiejszym, Zelda Lawliet postanowiła umówić się na randkę z jakimś przegrywem, tak, aby Karo Erestre mogła wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji, a co za tym idzie, przekazać wszystko Sierrze. A zgadnijcie, kim jeszcze została dzisiaj Zelda, to dopiero perełka. Córką Sierry. Gromkie brawa dla mojej pomysłowej pracodawczyni.
Facet, na którego aktualnie czekałam w niewielkiej kawiarni, miał zamiar wyjsc za którąś z córek Pani Miradez. Dlaczego więc wysłała tutaj mnie, mając do dyspozycji dwie panny? Miałam sprawdzić jego zamiary. Poznać go trochę, pogadać, no, sami wiecie. Nie ma co, idealna robota dla mnie.
Cholernie się się stresowałam. Po pierwsze, nigdy nie byłam na spotkaniu towarzyskim z osobą płci przeciwnej, nawet, jeśli to pierwsze było ustawione. Po drugie… Nie umiem w ludzi! Co ona sobie myślała, każąc mi poznać jakiegoś gamonia?
Tylko spokojnie, Karo. Zelda to załatwi.
Jak na razie jednak Zelda popijała czekoladowego shake’a, czekając w samotności przy stoliku, aż mości dżentelmen się zjawi. Spóźniał się już jakieś piętnaście minut i gdyby to było w stu procent moje spotkanie, dostałby ostry opierdziel. Jeśli nie wykład o szanowaniu czasu drugiej osoby. Pociągnęłam kolejny łyk lodowatego, mlecznego napoju, nim ktoś doasiadł się do mnie.
— Ty jesteś Zelda? — zapytał. No dobra, Karo, ćwiczyłaś to. Uroczy uśmiech, spokojne usposobienie, wcielenie czystości i niewinności.
~ To będzie zabawne — głos Molly zabrzęczał w mojej głowie.
~ Oj, zamknij się! — odparłam.
— We własnej osobie. — Spróbowałam się uroczo uśmiechnąć, aczkolwiek wyszło, jak zwykle. — A Pan musi być Arthur.
Facet zaśmiał się.
— Nic nie muszę, ale wszystko mogę, moja droga — przysunął się lekko, na co ja dyskretnie się odsunęłam. W takim momencie chyba powinnam się zaśmiać, co nie?
— Och, oczywiście — przytaknęłam. Mężczyzna miał lekko czerwoną cerę, a jego włosy były śnieżno białego koloru. Patrząc na jego twarz, o średnio urokliwych rysach, oraz dziwną pewność siebie, miałam ochotę jak najszybciej się stąd ewakuować. Dezertercja nie wchodziła jednak w grę, trzeba więc było zacisnąć zęby i gnąć dalej.
— Zelda Lawliet — odparł, jakby się upewniając. Milczałam — dlaczego Lawliet? Czy twoja matka nie nazywa sie Miradez?
Byłam przygotowana na to pytanie.
— To nazwisko po ojcu — wytłumaczyłam — zmarł kilka lat temu, matka powróciła wtedy do panieńskiego. — Tak do końca, to nie skłamałam. Przecież mój ojciec faktycznie nie żyje, chociaż nie napawało mnie to zbytnim żalem, a wręcz przeciwnie.
— Przepisał Ci jakiś spadek? — zapytał, niemalże od razu. Spojrzałam na niego, udając zdziwienie. Dupek to dupek, co tu się rozwodzić.
— Jedną trzecią, ale dopiero po śmierci matki — potwierdziłam, chociaż nic takiego nie miało miejsca. Mąż pani Miradez faktycznie nie żył, aczkolwiek nic o jego spadku dla córek nie było mi wiadome.
— Jesteś najmłodszą z ich córek? — zapytał. Ponownie się zbliżył, w efekcie czego przywarłam do ściany, tuż przy niewielkim oknie wycjodzącym na ulicę.
— Tak, proszę pana — potaknęłam. Facet był najmniej dziesięć lat ode mnie starszy, ale w normalnej sytuacji w życiu bym do tak nie nazwała. Położył dłoń na moim udzie, na co ledwo się powstrzymałam, aby go nie uderzyć. Co za barana mi Sierra przykuśtykała?
— Dziewicą? — zapytał, idąc ręką wyżej.
O nie, tego w umowie nie było. Chwyciłam zapełnionego do połowy shake’a i wylałam mu na głowę, odsuwając dłonią stół, a następnie wychodząc. Mocno chwycił mmie za ramię.
— Ty mała sikso. Co to miało znaczyć, do cholery?! — No proszę, jeszcze się pyta?
— Przekażę matce, jakim jesteś dupkiem, mości Arthurze — warknęłam lodowato, wyrywając ramię i odchodząc od stołu. Kierowałam się już do wyjścia, gdy po swojej prawej stronie usłyszałam śmiech.
— I czego rżysz? — syknęłam do delikwenta, przypatrującego mi się z robawieniem.
— Niezłe przedstwanie — stwierdził. Zmarszczyłam brwii, nadal poddenerwowana sytuacja sprzed chwili. Czy ja muszę eytłumaczyć mojej pracodawczyni normy przestrzeni osobistej? Już nawet mogłam znieść tę błękitna sukienkę, którą kazała mi założyć, ale w tego typu przedsięwzięcia więcej się wkręcić nie pozwolę.
— Powinnam Ci skasować za bilet? — burknęłam.
<Ktosiu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz